„OKOLICA” 2 (34) 2003, Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki
Smutek wyzierał ze wszystkich twarzy. Żałobny to bowiem orszak nieśpiesznie podążał ku grójeckiemu Belskowi w mroźne lutowe popołudnie 1821 roku . Z trudem powstrzymywane konie wprowadzały pewną nerwowość w owym żałobnym kondukcie. Wokół mieniły się wszystkimi barwami wspaniałe mundury, zdobione szamerunkami, błyszczała broń . Wysokie czapy z daszkami opadały na czoła oficerów , kryjąc głęboki smutek wyzierający z żołnierskich oczu. W ogromnej , przejmującej ciszy słychać było tylko oddech koni i chrupot wrzynających się w śnieg kół karety , ciągnionej przez cztery dorodne ogiery. Z wolna , zza niewielkiego pagórka poczęła się wyłaniać smukła wieża kościoła. Dźwięk rozkołysanych dzwonów niósł się daleko, porywając swym brzmieniem coraz większą ilość towarzyszących orszakowi ludzi , z przejęciem wpatrzonych w czerń powozu.
- Kozietulskiego wiozą !- nieśmiały początkowo szmer wzmagał się , aby tuż przed kościołem w Belsku zamienić się w potężny krzyk. Gawiedź cisnęła się do niewielkiej drewnianej trumny, która spoczywała już na ramionach kilku oficerów . Właśnie wchodzili w ciemną czeluść niezbyt obszernej kruchty kościelnej. Na jej progu stała piękna – w średnim wieku kobieta – ubrana w stylu epoki. Towarzyszył jej starszy już mężczyzna- mąż zapewne. Oficerowie złożyli trumnę na przygotowanym uprzednio katafalku. Zapalono świece. Szept modlitw mieszał się z dymem kadzidła i połykanymi łzami- przechodził w szloch. Starzy ,zaprawieni w bojach żołnierze nie kryli swojego żalu i ocierali łzy gęsto padające na sumiaste wąsy.
Kilku ludzi podniosło ciężką pokrywę z posadzki kościoła odsłaniając wejście do krypty grobowej Walickich. Trumna zanurzyła się w ciemność rozświetloną kilkoma zaledwie ogarkami świec. Krzyk buchnął z dziesiątków gardzieli. Głucho szczęknęła zamykana pokrywa….
Kościół powoli pustoszał , tylko tuż przed ołtarzem klęczała samotnie owa kobieta – Klementyna – ze Skarbków Kozietulskich – Walicka, starościna mszczonowska, właścicielka Małej Wsi pod Belskiem i okolicznych dóbr . Przed jej zamkniętymi oczami przesuwały się obrazy związane z osobą dopiero co pogrzebanego jej ukochanego brata – Jana Leona Hipolita Kozietulskiego. W zadumie pochyliła głowę. Nigdy nie przypuszczała , że będzie świadkiem ostatniej szarży największego polskiego kawalerzysty, dowódcy 1 Pułku Lekkokonnego Polskiej Gwardii Cesarskiej – zwanej pułkiem szwoleżerów.
Klem+entyna z Kozietulskich Walicka … Niewątpliwie wspaniała i oryginalna postać żyjąca w cieniu swojego wielkiego brata. Ale to ona była motorem wszystkich prawie jego poczynań. Wielka patriotka, umysł wykraczający poza epokę w której przyszło jej żyć. Śmiało można powiedzieć- i nie będzie w tym żadnej przesady- że bez Walickiej- nie byłoby Kozietulskiego. Bez jej inspiracji, ambicji i możliwości, postać Kozietulskiego zatarła by się w szarej przeciętności. Oczywiście nie neguję tu intelektualnych walorów pułkownika , rzecz w tym , że był on zbyt ubogim by samodzielnie myśleć o takiej drodze życiowej.
Dobrami rodzinnymi Kozietulskich były położone w grójeckim : Promna , Broniszew i Kozietuły. Zasiedlali je już w wieku XVI . Stara to była i wielce dla tej ziemi zasłużona rodzina. Niestety ,los nie był dla niej łaskawy. Dobra Kozietulskich w Promnie hipotecznie zajęli Prusacy, a zubożałej rodzinie pozostała jedynie niewielka (230 morgów) dzierżawa dóbr kościelnych w Kompinie pod Łowiczem.
Jan Leon Hipoplit Kozietulski urodził się w roku 1778 w Kompinie, jako dziecko Marianny z Grotowskich (Grotów koło Lewiczyna ) i Antoniego Skarbka Kozietulskiego, herbu Abdank. Jego siostra Klementyna przyszła na świat w pięć lat później .Oboje rozpoczynali swoje życie w skromnych warunkach- żeby nie powiedzieć ubóstwie. Ojciec ich, starosta będziński , niewiele miał ze swego urzędu profitu i zmęczony – zapewne licznymi kłopotami – zmarł pozostawiając wychowanie dzieci żonie. Ona to , kobieta mądra, która nigdy nie wstydziła się swojego położenia , zawsze pouczała syna i córkę aby nie podejmowali się przedsięwzięć powyżej swoich możliwości. Sprawy te lojalnie przedstawiała nawet w swojej korespondencji kierowanej w przyszłości do dzieci. Przyszło wiec stawić pierwsze kroki Kozietulskim w niezwykle trudnych , choć interesujących czasach, ale bez większych szans na poprawę losu.
Wschodziła gwiazda Napoleona . Dla Polaków pozostających w niewoli zaborców otwierały się drogi kariery wojskowej, wybieranej świadomie , jako jedynej możliwości działania na rzecz wyzwolenia ojczyzny .
Jan Kozietulski pobierał początkowo nauki w domu – gdzie też spędzał jesień i zimę. W cieplejszych zaś miesiącach przebywał w Małej Wsi pod Belskiem i okolicznych dobrach należących do rodziny Walickich, pochodzącej z Walisek w Rawskiem , bowiem żoną Józefa Walickiego, starosty mszczonowskiego i wojewodzica rawskiego , była wspomniana już wcześniej rodzona siostra Jana – Klementyna. Ona to właśnie wprowadziła swego starszego brata w tzw. towarzystwo. I choć w przyszłości nikt nie będzie kwestionować jego własnych zasług – wciąż Kozietulskiego będą nazywać „ bratem Walickiej”.
Zimy spędzał Jan na kuligowych igracach, bankietach i … pijatykach, będąc przecież typowym przedstawicielem ówczesnej (choć utalentowanej) złotej młodzieży, pochodzącej z kręgu Walickich, Łubieńskich, czy nawet Krasińskich.
Mimo takiego trybu życia , z wyróżnieniem ukończył swoją wojskową edukację i będąc ulubieńcem potężnego klubu Czartoryskich z Puław , rozpoczął karierę wojskową. Ta decyzja była już wcześniej przemyślana i dawno podjęta . Zapowiadał się bowiem na znakomitego żołnierza. Wszak po trzecim rozbiorze Polskim, jeszcze jako piętnastoletni chłopak chciał uciec na zachód Europy i wstąpić do Legionów Dąbrowskiego. Przed tym postępkiem powstrzymał go jednak pokojowo nastawiony, a jeszcze wówczas żyjący, ojciec. Został wiec Kozietulski w kraju stając się poddanym króla Prus, Fryderyka Wilhelma III.
Czasy się zmieniły. Polacy – a szczególnie patriotycznie nastawiona młodzież- wiązała wielkie nadzieje z Napoleonem. Tak wiec w dniu 20 grudnia 1806 roku , po raz pierwszy spotykamy Kozietulskiego wraz z kolegami z Towarzystwa Przyjaciół Ojczyzny w Warszawie, w pobliżu Napoleona. Ci młodzi ludzie stanowili trzon tzw. Gwardii Honorowej Polskiej , wybranej z najświetniejszej młodzieży polskiej na straż przyboczną cesarza Francuzów. W gwardii tej Kozietulski otrzymał stanowisko podkomendanta.
Kozietulski asystował Napoleonowi podczas jego drugiej wizyty w Warszawie. Żeby móc tam godnie wystąpić , zmuszony był jeszcze w wrześniu 1806 roku pożyczyć od księży kapituły łowieckiej 5175 złotych polskich , na zakup niezbędnego ekwipunku wojskowego . Ponoć długo żałowali księża swojej zbyt pochopnej decyzji w tej sprawie , bowiem przez następnych lat piętnaście, daremnie ubiegali się o zwrot praktycznie straconych pieniędzy.
Dekretem Napoleona wydanym w dniu 6 kwietnia 1807 roku, zostaje Kozietulski mianowany dowódcą szwadronu kawalerii ,którego sława obiegła potem całą Europę i długie lata przetrwała w pamięci narodu . Była ona tak wielką, że trwała jeszcze w czasie ostatniej bitwy polskiego września 1939 roku, kiedy to Szwoleżerowie Mazowieccy ( dziedzice tradycji owego szwadronu ) , wchodzili w skład grup operacyjnych generała Kleeberga , uczestnicząc w bitwie pod Wolą Gułowską.
Nowo mianowany komendant szwadronu przypuszcza w owym czasie szturm do serc dwóch – ponoć bardzo urodziwych- panien z warszawskiego towarzystwa : bogatej panny Nowakowskiej i arystokratki – Emmy Potockiej. Obie panny – jak twierdziła matka żołnierza –„leciały” na urodziwego wojaka. Niestety , „przegrał” te konkury w „przedbiegach” – bowiem szwoleżer nie był zdaniem rodziców owych panien- dobrą partią dla ich rodzin. Panien oczywiście o ich zdanie nie pytano.
18 września 1807 roku Jan Kozietulski opuścił Warszawę .Przybywa wraz z Napoleonem całą Wielką Kampanię . W doli i niedoli. Liczy , jak inni na jego szczęśliwą gwiazdę i na tej jakże kruchej podstawie , snuje marzenia o wolnej Ojczyźnie. 30 listopada 1808 roku brawurowo zaatakował w Hiszpanii Somosierrę i choć ranny na początku szarzy , przechodzi tym samym do historii. Wyróżnił się także w bitwie pod Wagran. Za te czyny Napoleon swoim dekretem z dnia 15 marca 1810 roku nadaał Kozielskiemu godność barona Cesarstwa Francuskiego.
Zachowane do dziś listy Kozietulskiego do matki i siostry , wskazują na jego wielkie do nich przywiązanie i uczucie. Wskazują także, jak wielki wpływ na Jana miała jego siostra- Klementyna Walicka. Ona to wodziła jego losami, kierując go na ideał swoich patriotycznych marzeń.
Gwiazda Napoleona zaczęła przygasać. Kozietulski nie opuszczał jednak swojego wodza. Wraz z nim przeżywał” wielki odwrót” spod Moskwy. Brał udział w ostatnich bitwach Kampanii i nawet po śmierci księcia Józefa Poniatowskiego , pozostał wierny cesarzowi i przekonany o słuszności swojej życiowej decyzji. Podczas ostatniej walki jego oddział jako jedyny zachował swoje sztandary i artylerię.
Trudy tylu kampanii nadwerężyły zdrowie Kozietulskiego . Mimo tego, nie wycofał się z czynnej służby wojskowej. Awansowany do stopnia pułkownika został dowódcą 4 Pułku Ułanów w Królestwie Polskim .Nie przyniosło mu to jednak szczęścia. Ufając wszystkim – popadł w tarapaty finansowe. Zawierzywszy kasę pułkową ludziom nieodpowiedzialnym – zostaje posądzony o defraudację. I choć został wyrokiem sądu wojskowego uniewinniony- załamał się zupełnie, a sprawa ta ostatecznie podkopała jego zdrowie. I w tych tarapatach odwołał się do pomocy swojej siostry, która oczywiście pomogła – również finansowo.
Kilka miesięcy później w Urzędzie Stanu Cywilnego miasta stołecznego Warszawy sporządzony został taki oto akt:
„Roku 1821 , dnia 4 lutego o godzinie 11:30 przed nami, urzędnikami Stanu Cywilnego Gminy Czwartego Miasta Stołecznego Warszawy stawił się Tadeusz Wojciechowski , Dworski , mając lat 56, zamieszkały przy ulicy Leszno pod numerem 659 i Jan Bem , Kandydat Medyczny , mając lat 29 , zamieszkały tamże i oświadczyli nam iż JAN LEON HIPOLIT KOZIETULSKI, PUŁKOWNIK WOYSK POLSKICH, kawaler wielu orderów , mając lat 43 , umarł na dniu wczorajszym o godzinie 11.oo przed północą w domu powyższym , przy ulicy Leszno , będąc bezżennym „ (Napoleon przeżył go jedynie o trzy miesiące).
Stolica uczciła pamięć bohatera spod Somosierry uroczystym pogrzebem. Uczestniczyła w nim prawie cała ludność Warszawy. Trumnę wystawiono na widok publiczny i zaciągnięto warty honorowe. Po tych uroczystościach żałobnych kondukt ruszył do Belska pod Grójec…
Z głębi kościoła powiało chłodem i ciemnością. Klęcząca kobieta powstała i drżącą ręką zapaliła nową świecę stawiając ją obok innych, dawno już wypalonych ogarków. Przeciągłym spojrzeniem obiegła pokrywę krypty , jakby pytając :- spotkamy się jeszcze?- i z wolna skierowała się ku wyjściu. Jej stężała z bólu twarz tworzyła jakby maskę kryjącą ogromny ładunek emocji. Żaden nerw nie poruszył najmniejszego nawet mięśnia. Niewidzące oczy były dowodem lawiny myśli galopujących w jej świadomości. Co teraz ?Jak dalej żyć? – Z tymi myślami przekroczyła próg kościoła wychodząc naprzeciw nowemu rozdziałowi swojego życia. Jakie ono będzie, bez Jana?
Klementyna z Kozietulskich Walicka … Przyjrzyjmy się nieco tej postaci, na pewno nie tuzinkowej w tej epoce.
Była średniego wieku wzrostu brunetką o niebieskich oczach , bardzo ponoć piękna. Współcześni określają ją jako ; „perłę i brylant” (mąż), „anioł doskonały” (brat) , zaś brzydsza część jej towarzystwa: „skończenie piękną” . Choć różne są ideały piękności w różnych epokach, na pewno nie była przeciętną. Pochwały te nie wynikły z rodzinnego zaślepienia czy też chęci prawienia konwencjonalnych komplementów .Była Walicka kobietą pełną wdzięku , wigoru i inteligencji. Była też – a może przede wszystkim – żarliwą patriotką. Poślubiła znacznie od siebie starszego wojewodzica rawskiego i starostę mszczonowskiego- Józefa Walickiego i w jego też imieniu – z uwagi na wiek i słabe zdrowie męża- zarządzała majątkiem oraz zajmowała się wychowywaniem czworga dzieci. Nieustannie też troszczyła się o dobra matki, nie zapominając również o sprawach brata. Pisywała wiersze , bywała w ówczesnych salonach towarzyskich, spotykając się z wieloma wybitnymi ludźmi epoki, gdzie też zawsze przyjmowano ja z wielką serdecznością . Wielki świat stolicy docenił wartość Klementyny. Zawsze otaczali ją oddani wielbiciele. Jednym z najgorliwszych był patron warszawskich jakobinów , generał Józef Zajączek . Między piękną Klementyną, a generałem trwał platoniczny ponoć flirt aż do końca lat dwudziestych X IX wieku, to jest do czasu kiedy Walicka owdowiała .
Jej wielki patriotyzm przewijał się w działaniach na rzecz armii i dobroczynności. Nie tylko to zaprzątało jej czas. Otoczona przyjaciółmi nie zapomniała o pozostających w jej administracji dobrach małowiejskich i przepięknym pałacu, zbudowanym jeszcze przez jej teścia, Bazylegpo Walickiego wojewodę rawskiego, fundatora również kościoła w Belsku. Gościł ten pałac wiele znakomitych ludzi, wśród nich i ostatniego króla Rzeczypospolitej – Stanisława Augusta Poniatowskiego – w roku 1787.
Czasem był jednak nieubłagany. Odeszli na zawsze najbliżsi przyjaciele Walickiej. Funduje im więc Klementyna w roku 1822 niezwykłą wówczas na polskiej prowincji budowlę, wznosząc ją na cmentarzu parafialnym w Belsku. Są to dziś zachowane w niezmienionej postaci- naziemne katakumby , z centralnie położoną , nieco wyższą kaplicą. Tablice i epitafia umieszczone są na ścianach nisz wskazują ,że wyryte na nich nazwiska należały do ludzi związanych z rodziną Walickich i historia Polski.
Walicka pochowała w tych katakumbach drugiego męża zmarłego w roku 1858, kasztelana Królestwa Polskiego i dyrektora Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu , Piotra Wichlińskiego.
Klementyna Walicka , 2- voto Wichlińska umarła w 1862 roku. Dobra małowiejskie przeszły w posiadanie Rzewuskich, potem Zamoyskich, Lubomirskich i Morawskich w których też posiadaniu znajdowały się do 1945 roku.
Skończyła się epoka Walickich w Małej Wsi. Ród ten przetrwał w dobrach rawskich. Ich krewni rozproszyli się po Poalce. Śladem po owych czasach w tej okolicy są liczne zabytki i dwa skromne , wykonane z czarnego marmuru epitafia umieszczone wysoko na zachodniej ścianie nawy kościoła w Belsku. Wyryte na nich napisy informują o tym , że w podziemiach tego kościoła spoczywają obok siebie; Jan Leon Hipolit Kozietulski i jego starsza siostra , Klementyna z Kozietulskich Walicka- starościna mszczonowska , 2-voto Wichlińska senatorowa –kasztelanowa , a tak naprawdę – ukochana „szara eminencja” barona Cesarstwa Francuskiego .
Spotkali się więc po latach, największy kawalerzysta wszechczasów i jego „anioł doskonałości”.
Klementyna Walicka zmarła w roku 1862 w wieku 79 lat. Los sprawił, że pochowano ja nie tylko obok ukochanego brata , ale także wśród najbliższych: pierwszego męża Józefa Walickiego i ich dwojga dzieci: Marianny i Antoniego. Świadectwem owych burzliwych czasów – poza wspomnianymi epitafiami – są: małowiejski pałac i cmentarne katakumby z coraz mniej czytelnymi tablicami głoszącymi, że w tej niewielkiej nekropolii spoczywają:
Michał Korwin Kochanowski, senator wojewoda Królestwa Polskiego , zmarł w 1832 roku
Jan Królikiewicz , burgrabia grodzki urski, zmarł w 1837 roku.
Apolinary Kossenda , proboszcz belski , zmarł w roku 1857.
Piotr Wichliński, senator , kasztelan, zmarł w 1858 roku
Klara Dowiańska , zmarła w roku 1832.
Piotr Trzaska , komornik Ziemi Czerskiej , zmarł w roku 1823.
Franciszka Sulińska, zmarła w 1826 roku .
Franciszka z Krzyżanowskich, generałowa Gisilerowa, zmarła w 1833 roku.
Joanna z Łukasiewiczów Królikiewicz , zmarła w 1833 roku.
Katarzyna z Szyponowskich , zmarła w 1838 roku.
Antonina John , zmarła w roku 1846.
Walenty Czosnowski, zmarł w roku 1847.
Marianna ze Stąpczyńskich Rzadkowska , z synem Piotrem , zmarła w 1850.
Franciszek Krassowski , zmarł w roku 1855.
Krystyna Miaskowska , zmarła w 1861 roku.
Teresa John , zmarła w roku 1862.
Szesnaście nazwisk wypełnia wszystkie nisze. Szesnaście istnień i szesnaście osobistych historii wplątanych w dzieje Belska, Małej Wsi i kręgu Walickich. Jakie kryją tajemnice? Jaką tajemnice kryje usytuowany tuż katakumb orientalny grobowiec Carossich, z których jeden był generalnym geologiem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego?
Dawno minął czas Kozietulskicgo a sława jego trwa do dziś. Choć dawno spłowiały dokumenty i czas zatarł wspomnienia , to dla wielu pokoleń Polaków i nie tylko tych walczących na różnych frontach świata , pojęcia : ułan , szwoleżer, Somossierra czy Kozietulski, zawsze będą synonimem brawury, szaleńczej odwagi i …patriotyzmu.