Deegowie

Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki 

         Deegowie byli jednymi z wielu osiadłych w Grójeckiem od ponad dwustu lat ewangelików, przybyłych tu na przełomie XVIII i XIX wieku z Niemiec. Byli także jednymi z niewielu, którzy po zakończeniu II Wojny Światowej, w Grójeckiem pozostali. Byli, bowiem około 2000 roku – pozostawiając kości swoich przodków – opuścili region, stanowiący od lat ich drugą ojczyznę.

Powodem dla którego taką decyzję podjęli było to, że…nie było już komu ziemi ojców uprawiać. Przeżyli wiele: lata zaborów, powstania narodowe, dwie światowe wojny i nie mniej trudne czasy powojenne. Dźwigali ten swój krzyż na przekór wielu. Początkowo zmagali się z niechęcią tubylców, zdziwionych innym niż oni sposobem gospodarowania, zazdrosnych o sukcesy i izolujących się religijnie. Każda zmiana rządzących czy okupujących, wyciskała na nich swoiste piętno odrębności. Trudno było znaleźć się w tym tyglu spraw ludzkich, spraw przecież nieprzewidywalnych, a bywało też…okrutnych. Mimo to, konsekwentnie dowodzili swym życiem i pracą, że tu w Polsce, w Grójeckiem, jest ich ojczyzna i miejsce na ziemi. I bronili tego miejsca bardziej, niż ci, których los wiele pokoleń wcześniej, tu posadowił. Bronili go nawet przed tymi, którzy mając ich za rodaków, roztaczali przed nimi wizję innej Europy. I Deegowie za tę obronę zapłacili. Więcej niż inni…

         Cofający się w 1945 roku okupanci niemieccy, po pięciu latach szykan za polskość, za brak podpisu na volksliście, zmuszali ich do ewakuacji na zachód. Pozostali tu nawet za cenę utraty życia.

         Nowa rzeczywistość i nowy ład po latach okupacji, okazały się równie trudne i niepewne. Określani kułakami i wrogim elementem, znów z trudem torowali sobie drogę ku prawdzie. Ową konsekwencją i życiowym uporem ponownie dowiedli, że są synami tej ziemi. I choć nie zapominając o swoim odwiecznym pochodzeniu i przywiązaniu do religii przodków, żyli w symbiozie z sąsiadami, z których wielu z różnych też wywodziło się nacji. Niestety, nie zawsze tego świadomych. Owa różnorodność pochodzenia, religii i tradycji, nie przeszkadzała im wszystkim żyć w zgodzie. Współpracowali ze sobą, koligacili się i choć różnic nie brakowało, a słowo tolerancja obce im było, tworzyli zgraną i współdziałającą społeczność.

Gospodarstwo Anny z Rebmanów i Michała Deegów w podgrójeckim Dębiu było znane z form nowoczesnej uprawy, innowacji technicznych i znacznego stopnia zmotoryzowania. Jak przed laty i teraz stanowili awangardę nowoczesności i europejskich przemian. Pani Anna Deegowa była pierwszą we wsi kobietą, używającą ciągnikowego sprzężaju. Do dziś pamiętają ją smukłą, zawsze elegancką i ubraną stosownie do sytuacji, z nieodłącznym rowerem.

         Deegowie byli symbolem tej ziemi i prawdziwie chłopskiej rzetelności. Także Rzeczypospolitej wielu narodów i…tolerancji.

         Byli…nie ma już w Dębiu Deegów, ubywa też wielu innych rodzin, wywodzących się z różnych nacji, a osiadłych w niezbyt odległych wsiach m.in: Karolewie, Koniu i Petrykozach pod Pniewami, Wilhelmowie, Ignacowie i Chodnowie pod Błędowem, czy w bardziej już odległych: Pilicy i Ostrołęce pod Warką.

         Mimo emanującego w wieku XVI z Prus Książęcych luteranizmu, czy promienującego z Małopolski kalwinizmu (i arianizmu), będących nurtami reformacji, Mazowsze – zobligowane zakazem księcia mazowieckiego Janusza III, wydanym w roku 1525 – wstrzymało napór innowierców i ich osadnictwo. Dopiero w 1 połowie wieku XVII przybyli tu pierwsi – z Pomorza i Wielkopolski – ewangeliccy osadnicy. W większości przypadków luteranie i menonici, osiadając pod Warszawą i Sochaczewem. Dopiero po 1768 roku, kiedy to Sejm uregulował problem wolności wyznania i swobody praktyk religijnych, napłynęło tu więcej kolonistów.

         Niektórzy z nich – zwani olendrami lub holendrami – to wolni kmiecie, wyspecjalizowani w pracach związanych z karczunkiem lasów i zagospodarowywaniem pozyskanych w ten sposób obszarów.

         Pierwsi koloniści (luteranie) – w większości Niemcy, wywodzący się z południowo – zachodnich Niemiec – Szwabii – przybyli w Grójeckie około 1790 roku, osiadając na obszarze położonym na zachód od Błędowa: w Chodnowie, Józefowie, Kazimierzu i Przyłuskach. Kolejni – z Dolnej Nadrenii – założyli osiedla Wilhelmów i Janki koło Błędowa.

         Wspierały to osadnictwo władze Królestwa Polskiego, bowiem wraz z rolnikami zamieszkały tu liczne grupy rzemieślników, w tym: pończosznicy, sukiennicy, tkacze, oraz przedstawiciele wielu różnych profesji: szewcy, murarze, cieśle, wspomagający technizację kraju. Także nieliczni ziemianie, dzierżacy okoliczne dobra w Głuchowie, Nosach Poniatkach, Osieczku, Petrykozach, Sielcu, Uleńcu i Załężu Dużym. Wsparli oni założoną w Błędowie filię fabryki włókienniczej w Żyrardowie i zakładu lniarskiego w Grzegorzewicach pod Skułami. Niedaleko w Hucie Ludwikowskiej i Hucie Jeżewskiej zlokalizowano huty szkła.

         Posługę religijną pełnili tu duchowni z Warszawy i Iłowa pod Sochaczewem. Poźniej, przybywający tu z Rawy Mazowieckiej. W kilku wsiach ewangelickich powstały kantoraty, w których zlokalizowano szkoły, domy modlitwy i niekiedy też cmentarze. Nabożeństwa prowadził kantor – nauczyciel.

         Pierwszą gminę ewangelicko – augsburską powołano w 1837 roku w Pilicy koło Warki. W jej zasięgu znalazłą się znaczna część Grójecczyzny. W roku 1908 roku administrował ją pastor Gustaw Tochterman. Rok później – 1838 – podjęto organizację fliału w Błędowie (należeli do niego mieszkańcy Grójca i 27 okolicznych wsi), podległy najpierw parafii w Pilicy – do połowy wieku XIX – a później – około roku 1850 – parafii w Rawie Mazowieckiej.Pierwszym jego administratorem był pastor Dawid Bergemann z Pilicy.

         Z tego filiału w roku 1871 wydzielono filiał w Karolewie, podległy około 1850 roku – parafii w Rawie Mazowieckiej, a potem w roku 1871 parafii w Wiskitkach koło Żyrardowa.

         Do filiału w Karolewie należały wsie: Grzegorzewice, Huta Jeżewska, Lindów, Nosy Poniatki, Petrykozy i Zimnice, a pierwszych tu kolonistów osadzili w roku 1800 ówcześni właściciele dóbr Petrykozy, zakładając wieś Holendry Petrykoskie. W roku 1825 jeden z właścicieli ziemskich – Karol Wohlhübner – sprowadził kolejnych i to właśnie spowodowało konieczność organizacji w Karolewie filiału.

         Po przejęciu administracji filiału w Karolowie przez parafię w Wiskitkach, w roku 1893 zbudowano tam dom modlitwy, którego koszty w połowie pokrył ówczesny właściciel dóbr Petrykozy – Aleksander Stremer. Jego mogiła zajmuje centralne miejsce na przyległym do świątyni cmentarzu.

         Początkowo językami liturgicznymi były: niemiecki i polski, ale pod koniec wieku XIX w wyniku nasilenia się represji zaborców po upadku Powstania Styczniowego, nastąpił nawrót do języka niemieckiego. Oczywiście przy obydwu filiałach istniały szkoły.

         W roku 1920 powołano w Błędowie Ewangelicką Spółdzielnię Kredytową, na bazie powstałego rok wcześniej Ewangelicko – parafialnego Towarzystwa Pożyczkowo – Oszczędnościowego, której działalność zamknięto w 1926 roku. Działała także w Błędowie założona w 1931 roku orkiestra puzonowa.

         W roku 1897 w Grójeckiem mieszkało 1438 ewangelików, w tym 27 kalwinów i 3 baptystów. Tylko w rejonie Błędowa mieszkało 277 rodzin ewangelickich. Na początku I Wojny Światowej, władze rosyjskie uznając ewangelików za wrogi element, wysiedliły ich w głąb Rosji, skąd część z nich powróciładopiero po 1918 roku. W roku 1921 w Grójeckiem było już 2612 ewangelików stanowiących 2,1 % mieszkańców.

         Grójec – choć był miastem powiatowym – był siedzibą tylko kantoratu istniejącego w latach 1885 – 1945, będącego częścią filiału ewangelicko – augsburskiego w Błędowie. Przypuszcza się, że osadnictwo ewangelickie w mieście ugruntowało się około połowy XIX wieku. W roku 1897 w Grójcu mieszkało 110 ewangelików, z których większość deklarowało narodowość niemiecką. Wśród ewangelików byli także Łotysze i Litwini, wywodzący się z szeregów armii rosyjskiej.

         Pierwszymi ewangelikami zarejestrowanymi w mieście, były rodziny Piekarzy: Karola Lebrechta i Jakuba Meidamera oraz aptekarza Karola Hildebrandta. W roku 1869 większość mieszkających w Grójcu rodzin ewangelickich zajmowała się szewstwem, piekarnictwem i obróbką drewna. Dom modlitwy wzniesiono w 1885, od roku 1918 użytkowany też przez szkołę.

         Naturalnie znaczna część ewangelików spolonizowała się, część zaś – po zakończeniu I Wojny Światowej – emigrowała na Wołyń i do USA, co spowodowało znaczy spadek urodzeń.

         Na początku września 1939 roku część ewangelików podejrzewanych przez ówczesne władze polskie o prohitlerowskie sympatie, osadzono w Berezie Kartuskiej, skąd wrócili po przejęciu władzy przez Niemców. Sytuacja ówczesna zmusiła wielu do podpisania volkslisty. W roku 1944 władze okupacyjne ewakuowały część ludności ewangelickiej na zachód. Reszta opuściła swoje posiadłości w roku 1945. Wówczas to parafia w Pilicy oraz filiały w Błędowie i Karolewie, przestały istnieć.

         W Grójeckiem pozostały nieliczne rodziny ewangelików, nie mające swojej gminy wyznaniowej, ani też odrębnej administracji. Pozostałe po nich, a nie wywiezione do Niemiec dokumenty, przejęte zostały przez Archiwa Państwowe i lokalne Urzędy Stanu Cywilnego.

         Wśród najczęściej spotykanych tu nazwisk wymienić należy te najbardziej znane:Aferi (Pilica), Bergemann (Pilica), Biehler (Pilica), Bitner (Błędów), Borau (Łaszczyn), Deeg (Dąbie), Feler (Grójec), Gerent (Julianów), Graff (Pilica), Grenke (Grójec), Grossman (Dąbrówka), Hauser (Pilica), Held (Grójec), Hückel (Pniewy), Keller (Grójec) (Grójec), Kuhnke (Grójec), Kunisch (Grójec), Kunkel (Wilhelmów), Lejbrant (Pilica), Litke (Łaszczyn), Milke (Pilica), Müller (Wilhelmów), Nauman (Błędów), Schultz (Grójec), Stefan (Błędów), Stein (Wilhelmów), Stern (Wilhelmów), Stremmer (Petrykozy), Seelsorger (Pilica), Szyrle (Pilica), Wagner (Łaszczyn),Waker (Błędów), Weidknecht (Pilica), Wittenberg (Błędów), Wohlhübner (Petrykozy).

         W Grójcu i w regionie mieszka jeszcze wielu potomków owych kolonistów. Wtopili się w społeczność, zasymilowali i niewielu pamięta o swojej przeszłości. Wielu zapomniało języka swych przodków, wielu też nigdy go nie znało. Nie pamiętają także wkładu, jaki w rozwój Grójecczyzny włożyli ich poprzednicy.

         II Wojna Światowa i jej konsekwencje, podzieliły przez lata w symbiozie żyjące społeczności, powodując wiele nieszczęść po obydwu stronach. To wielce niesprawiedliwe, bowiem każda ze stron, ma poważny wkład w dzieje i rozwój regionu.

         Grójeckie położone jest w centrum Polski i w centrum Europy. Nie jest to żadna tzw. prowincja, ani region przygraniczny dawnych Prus Wschodnich czy Niemiec. Nie tylko tam, na owych rubieżach żyły liczne mniejszości ewangelickie. Okazuje się, że i tu, na Mazowszu Południowym, w centrum życia państwowego od dawna istniała dość liczna i prężna grupa współobywateli, różniąca się tylko wyznaniem. Nie przeszkadzało ono jednak przez lata współistnieć, pracować, koligacić się i budować. Dlaczego cała ta pieczołowicie przez wiele lat chołubiona symbioza, runęła?

         Ewangelicy grójeccy zniknęli ze społeczności tak szybko, że nie zdołano zachować żadnych po nich śladów, a i pamięć o nich powoli ginie…

         Pozostały po nich jedynie zrujnowane cmentarze w Pilicy, Karolewie i Grójcu przy ulicy Mogielnickiej, na których zatarte już w większości epitafia, wywrócone rękami wandali, wnoszą niemy krzyk.

         Jak to możliwe, aby tak niewielki okres czasu pozwolił zapomnieć tak wielu? Dlaczego w centrum Grójca dopuszczono się aktu wandalizmu kulturowego, pozwalając w majestacie prawa zniszczyć użytkowny do lat sześćdziesiątych XX wieku cmentarz ewangelicki?

         Zatarte napisy…to zatarte nazwiska, osobowości, zagubione życie…

         Na sąsiadujących z tą nekropolią dwóch grójeckich cmentarzach katolickich, przepych wyziera z każdego miejsca. Tu zaś czas się zatrzymał…Połamane nagrobki, wyrwane ogrodzenia, sterczące w geście rozpaczy kikuty słupów bramnych, o pomstę do nieba wołają. Zniwelowano nawet drogę do cmentarza. A przecież cmentarz ten jest dokumentem przeszłości miasta, jedną z kart jego historii. Żyją jeszcze potomkowie ludzi spoczywających w zdewastowanych mogiłach. Dlaczego zapomnieli? Dlaczego my zapomnieliśmy? Co stało się z ową symbiozą, z ową przysłowiową polską tolerancją?

         Domagamy się ratowania zabytkowych cmentarzy polskich na Kresach, wileńskiej Rossy, lwowskich cmentarzy Orląt i Łyczakowskiego, wielu także wojennych. A co robimy w tym zakresie w stosunku do cmentarzy innych wyznań choćby tu, na grójeckim podwórku?

         Czy uratowanie tego, co z nich pozostało, nie byłoby znakomitym dowodem na wrastanie w europejską świadomość? Korzystając z europejskich funduszy możnaby zrobić projekt ścieżki kulturowej, co miastu i regionowi splendoru dodałoby, a i pamięć o zmarłych obywatelach Grójca przywróciło.

         Na razie jednak nic nie zapowiada zmiany takiego stanu rzeczy. Zatarte napisy na wrastających w ziemię mogiłach, zacierają się coraz bardziej. Największą tragedią człowieka, jest utrata pamięci. Także pamięci społecznej…

         Oby nikt nigdy i nam takiego losu nie zgotował.