Fragment książki Andrzeja Zygmunta Roli – Stężyckiego pt. „Opowieści grójeckie”. Włocławek 2002.
Jeszcze nie ucichły przeróżne dyskusje dotyczące osoby Józefa Wybickiego i jego związków z Grójcem. Nadal brzmią echa referatów wygłaszanych na wielu naukowych sesjach poświęconych pamięci twórcy „Mazurka Dąbrowskiego”, owej „Pieśni Legionów”, naszego hymnu narodowego, a już nad głową tej prawie że grójeckiej postaci, poczęły gromadzić się chmury.
Przyznaję, że jakieś maleńkie ich opary towarzyszyły Wybickimu w tej sprawie praktycznie od początku, ale kto by tam myślał o tych maleńkich cumulusikach zwłaszcza, że czasy były niespokojne a media nie tak znowu bystre. O co więc tu chodzi?
Aby nie przeciągać sprawy, przejdę do jej meritum. Otóż Wybickiemu zarzucono, że nie on jest twórcą owej pieśni. Choć wydawałoby się, rzecz nie podlega dyskusji, to zawsze były w tej kwestii jakieś wątpliwości. Ano, nigdy ponoć nie ma pełni szczęścia…
Zgodnie więc ze staropolskim porzekadłem, wrzucono kij do mrowiska! Nie mogłem więc i ja choćby z regionalnego a patriotycznego obowiązku, potraktować tego problemu obojętnie. Zagłębiłem się więc w temat i faktycznie, wiele w tym wszystkim niedomówień. Sprawa zrobiła się pikantną i przyznaję, wielce intrygującą. Więcej, pasjonującą!
Otóż w dalekiej Anglii, przedstawiciel tamtejszej Polonii pan Andrzej Załuski (daleki potomek kapitana Józefa Załuskiego, który był kronikarzem pułku szwoleżerów dowodzonego przez pułkownika Jana Leona Hipolita Kozietulskiego, bohatera (!?) spod Samosierry, tego samego którego zwłoki spoczywają w podziemiach kościoła parafialnego w Belsku Dużym , rzucił hasło: „…znaleźć Basię!”. Hasło to znalazło dość szeroki odzew. Temat podjęli współcześni polscy historycy. Wywiązała się polemika, która trwa…
Rzecz w tym, iż wielu uznaje, że ów historyczny przecież tekst „Mazurka” jest precyzyjnie i zgodnie z faktami skomponowany oraz dedykowany konkretnie kilku osobom, nie tylko Dąbrowskiemu. W jednej ze strof tekst brzmi: swiss replica watches
„Mówi ojciec do swej Basi cały zapłakany.
Popatrz jeno, ponoć nasi biją w tarabany…”
Wspomniany zarzut dotyczy m.in. tego właśnie fragmentu. No bo kto przy zdrowych zmysłach, tworząc takiego kalibru tekst patriotyczny, łączyłby jakąś tam nieznaną Basię i jej zapłakanego (?!) ojca z samym Dąbrowskim i jego jakże ważną misją?
Przyznaję, że jest to argument! Coś w tym być musiało. W owych czasach zasadą była autentyczność relacji a pisywano niezwykle skrupulatnie. Ten tekst jest autentyczny, Basia również i ma to związek z wydarzeniami tamtych burzliwych dni.
Otóż w 1794 roku podczas Insurekcji Kościuszkowskiej, dość poważną sceną owego teatru wojny była grójecczyzna. W rejonie Belska, Starej i Małej Wsi, Lewiczyna a dalej Przybyszewa, Tomczyc, Gostomii i Nowego Miasta z jednej strony i Tarczyna z Pracami Dużymi z drugiej, stacjonowały wojska powstańcze. Tu przebywali Kościuszko, Dąbrowski, Giedroyć, Madaliński oraz…Wybicki i Ogiński. Osoby jak widać wielkiego formatu. Tu zbiegały się kurierskie informacje i tu wydawano rozkazy. Tu też w działania wojenne zaangażowani byli okoliczni ziemianie, m.in. właściciele Małej Wsi – Józef Walicki oraz „właściciel Tarczyna”, jak to określił autor wspomnianego na wstępie hasła. Oni też mieli blisko współpracować z Wybickim i jego przyjacielem Ogińskim…
W dniu 2 listopada 1794 roku Wybicki z Ogińskim w towarzystwie m.in. Walickiego i jak dotąd nie ustalonego jeszcze ziemianina spod Tarczyna, słyszeli kanonadę artyleryjską od strony Warszawy. Uważali, że były to walki wojsk powstańczych z Prusakami. Niestety, był to słynny szturm wojsk generała Suworowa na Warszawę, nazwany potem „rzezią Pragi”. Cóż, mimo że byli prawie na pierwszej linii frontu, informacje stamtąd wcale nie były takie dokładne zwłaszcza, że między niektórymi powstańczymi dowódcami nie było właściwego współdziałania z powodu…osobistych animozji! Owo przypuszczenie, że są to walki powstańców z Prusakami, wprowadziło wśród nich podniosły nastrój. Możliwe, że jeden z owych ziemian miał córkę Barbarę a podniosła chwila i towarzysząca im polityczna atmosfera mogła wywołać określone wrażenia. Jeżeli więc istniała wówczas jakaś Barbara a Wybicki i Ogiński znali ją i jej ojca, to fakt ten mógł i wywołał zapewne określone i jakże brzemienne w skutkach następstwa. Zwłaszcza po utworzeniu później Legionów…
Dodać należy, że grójeckie położone było wówczas w państwie o granicach bardzo okrojonych, praktycznie nie suwerennym i uzależnionym od Rosji. Dopiero III rozbiór kraju w 1795 roku przesunął granice Prus na wschód, wchłaniając ten region pod cesarskie panowanie, nie na długo zresztą. Sytuacja ta ma poniekąd pewne znaczenie w prowadzonych tu dociekaniach, bowiem jeśli przyjąć, że owa Basia istniała naprawdę a miejsce jej zamieszkania znajdowało się w zasięgu działania wojsk rosyjskich nawet w 1797 roku, może to oznaczać, że kompozytorem muzyki a może i tekstu był Ogiński a nie Wybicki. Stąd waga tego domysłu. Wybicki znakomicie rozumiał aluzje do „ojca i Basi” i jest to ważne, choć przecież niezrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy.
Wracając do Barbary, trudno domniemywać o jaką Barbarę tu chodzi. Na kim i dlaczego wywarła ona takie wrażenie, aby zwrotka ta była adekwatną w hierarchii ważności do innych zwrotek. Czy tym wrażliwym był Wybicki czy też Ogiński? Ten zaś w owym czasie bardzo blisko współpracował z Wybickim. Dziwnym jednak trafem ta bliska niegdyś zażyłość a nawet przyjaźń, została w jakiś czas później nagle zerwaną i nikt nie znał tego przyczyny…
Pewnym jest, że Wybicki był utalentowanym w pewnej mierze poetą i kompozytorem, przynajmniej podejmował udane próby. Był na pewno genialnym samoukiem, człowiekiem o wielu talentach, w tym muzycznym ale nie takim, by w tej kwestii dorównać Ogińskiemu. Ten zaś był wykształconym muzykiem i poetą. Był również politykiem i wysokim urzędnikiem królewskim. Z łatwością mógł on skomponować muzykę „Mazurka” zwłaszcza, że pewne, dość obszerne frazy tej melodii stanowiły kanwę wielu ówczesnych pieśni ludowych. Jak widać, melodia ta była w części dość znaną i którą to wkomponowywano do różnych ówczesnych utworów muzycznych. Nikt wówczas nie przywiązywał takiej wagi jak dziś do praw autorskich a media takie znów żwawe nie były. Po prostu śpiewano i już. Nikt by nawet nie przypuszczał, że po latach problem autorstwa będzie tak istotny. Gdyby to przewidziano, autor postarałby się o podkreślenie tej znaczącej jak widać kwestii. Wydaje się, że nikt nie przypuszczał, że „Pieśń…” ta taką zawrotną zrobi karierę i…tak znakomicie skomplikuje biogramy dwóch wyżej wymienionych ludzi, o dziesiątkach próbujących rzecz wyjaśnić, nawet nie wspomnę.
Mimo wielu rozpraw i dociekań dotyczących autorstwa tej kompozycji, do dziś nie ma jednoznacznej opinii w tej kwestii. Generalnie uważa się, że za kanwę „Mazurka” posłużyły Wybickiemu lub Ogińskiemu jakieś zasłyszane ludowe wątki melodyczne, choć zapewne z licznymi zmianami. Przed laty bowiem jedyną formą prezentacji utworu były najczęściej kameralne koncerty w różnych dworach i pałacach ziemiańskich, gdzie grywano dla zainteresowanych i śpiewano różne bardziej lub mniej znane utwory, po drodze jakby przemycając nowe kompozycje.
W czasach dla kraju trudnych, kiedy potrzeba było pewnego patosu dla uwypuklenia złożoności problemów politycznych, kiedy niezbędnym było podtrzymanie ducha patriotyzmu wśród ludzi, właśnie owa muzyka i koncerty były niezwykle ważnymi wydarzeniami, które długo pamiętano…
Wówczas to zapewne podśpiewywano sobie na ludową nutę różne znane wszystkim piosenki, do których nierzadko składano na poczekaniu tekst odpowiedni do aktualnych wydarzeń lub okoliczności, jak to i dziś bywa na wielu wiejskich weselach. Im więc częściej migrowali uczestnicy tych koncertów lub sami ich organizatorzy, udział biorąc w różnych spotkaniach u kolejnej grupy znajomych, tym częściej „eksportowano” muzykę, teksty czy informacje, niekiedy w bardzo odmiennej formie. I któż by wówczas zastanawiał się nad tym, kto był ich autorem? Śpiewano jeśli coś się podobało i to bez żadnych podtekstów!
Owe więc ludowe wątki stanowiły dla kompozytora jakąś melodyczną bazę i ma to uzasadnienie, ponieważ jeden z ówczesnych polskich kompozytorów Michał Kazimierz Ogiński, kuzyn Michała Kleofasa Ogińskiego o którym tu mowa, zastosował dość znaczne fragmenty tej ludowej nuty w swojej kompozycji pt. „O żegludze” a było to w roku 1788, a więc znacznie wcześniej, niż oficjalne „odkrycie” „Pieśni Legionów”.
Również i Michał Kleofas Ogiński przyjaciel Wybickiego, wykorzystywał w swoim dorobku artystycznym ów wątek, co do tamtych utworów nie ma jednak wątpliwości. Mógł wykorzystać go i w przypadku „Mazurka” ale… tu pojawił się Wybicki. Każdy autor ma swój styl, swoją manierę, po której można rozpoznać jego muzykę. „Mazurek” swoją melodyką przypomina kompozycje Ogińskiego, no ale to przecież ludowy motyw. Same zagadki… Mógł Ogiński i w tym przypadku dokonać zapożyczenia grywając tę swojską nutę na wspomnianych już koncertach. Należy jednak przytoczyć za przykład operę skomponowaną przez Michała Gaetano a wystawioną w Warszawie, również w 1788 roku pt: „ Szlafmyca albo Kolęda na Nowy Rok”, w której żywo przewija się motyw… „Mazurka”, oraz „Kantata w dzień inauguracji statui króla Jana III” (tekst Adam Naruszewicz, muzyka Maciej Kamieński), w której też nie brak fragmentów tej melodii.
Była to więc jak widać melodia dość znana, która współczesną oprawę zdobyła podczas powszechnego śpiewania w legionach. Tam zaś służyli ludzie z różnych regionów Polski, którzy po powrocie w rodzinne strony, rozpowszechnili melodię na terenach, gdzie być może nuta ta nigdy przedtem nie występowała.
Melodia podana przez w Legionach Wybickiego, trafiła tam na podatny grunt. Na obcej przecież ziemi, wśród żołnierzy pochodzących w większości z ludu, tęskniących za krajem i rodzinami, z jakże patriotycznym tekstem, natychmiast stała się przebojem! A to dlatego, że melodia była poniekąd znaną. Powrót do kraju z bronią w ręku, z pieśnią o ukochanym wodzu na ustach, spowodował, że pieśń tamusiała wniknąć w psychikę żołnierza, w jego morale, stając się mottem jego działań. Przecież tekst ten był treścią żołnierskich zadań a więc poniekąd rozkazem i o b o w i ą z k i e m. W kraju spętanym okowami więzów, pieśń ta m u s i a ł a stać się moralnym nakazem i przez pokolenia przekazywanym zadaniem, w którym tekst powoli stawał się symbolem. Nikt wówczas nie przewidywał takiego rozwoju wypadków i tego, że brak suwerenności będzie trwać tak długo… Czas więc ugruntował pozycję „Mazurka”, jako pieśni nie tylko Legionów…
Analizując temat, można by już zaniechać sporów co do meritum sprawy, chyba żeby dochodzić prawdy dla samej tylko zasady. Moim zdaniem w niczym to nie umniejsza zasług Wybickiego, który przecież pieśń tę spopularyzował. Osobiście skłaniałbym się ku tezie, że kompozytorem lub tym który melodię tę przystosował do potrzeb chwili, był Ogiński. On to bowiem współpracując z Wybickim, często grywał w salonach, gdzie tematy rozmów były wielce patriotyczne. Być może Wybicki był zręczniejszym propagatorem idei wolności. Dorabiając do fragmentarycznie znanej melodii tekst, jak to się dziś powiada „na czasie”, spopularyzował go, a tym samym i siebie, co musiało poniekąd urazić Ogińskiego, stąd jego późniejszy – i jeśli tak było – zapewne słuszny dystans do Wybickiego. Kto by tam jednak wówczas o tym myślał? Cel przecież uświęca środki, zaś „nikt zwycięzcy nie pyta o drogę do zwycięstwa”. Inna sprawa, kto to powiedział…
Czasy wówczas były gorące. Porównując mimo wszystko dorobek tych dwóch postaci (muzyka i poezja), porównanie to wyjdzie na korzyść Ogińskiego. Melodia „Mazurka” jest – jak już wspomniałem – bardziej charakterystyczną dla Ogińskiego i jego kompozycji, nawiązującej przecież do motywów ludowych. Rozumiejąc poniekąd Wybickiego. który sam zapewne nie przewidział popularności „Mazurka”, jak i powszechne korzystanie z podobnych wątków melodycznych, to równie wielu mogłoby sobie przypisywać jej autorstwo, co mimo wszystko nie byłoby plagiatem. Po prostu wielu czerpało ze w s p ó l n e g o i j e d n e g o źródła!
Nie można też przyjąć, że ówczesna scena polityczna tak wpłynęła na talent Wybickiego, aby autorytatywnie stwierdzić, iż to on właśnie jest bezsprzecznym autorem tekstu i muzyki. Nie ujawniono żadnych dokumentów potwierdzających odmienny stan rzeczy. Jak dotąd zachowały się jedynie rękopisy tekstów Wybickiego. Nie sądzę też, aby Ogiński pozwolił sobie na tak świadomy plagiat ze strony Wybickiego. Był przecież urzędnikiem wysokiego szczebla i to bardzo wpływowym, a i sam Wybicki nie byłby tak nieostrożny, aby tak oczywisty błąd popełnić. Obaj żyli w epoce w której sprawy honoru traktowano niezwykle poważnie, choć zdarzały się wyjątki. Można jedynie przypuszczać, że jeśli Wybicki dopuścił się plagiatu, to była to konieczność chwili i nawet może nie pomyślał, by to właśnie jego uznano autorem muzyki. Na pewno jednak nie przypuszczał, że okrzyknięty autorem, zostanie bohaterem na równi z Dąbrowskim, z którym się zresztą przyjaźnił.
Możliwe że Ogiński skomponował dla Wybickiego „Mazurka”, dla podkreślenia wspólnych powstańczych dni i wspólnych znajomych. Ma to ogromne znaczenie symboliczne. Oni to bowiem obaj opracowywali marszrutę Legionów do kraju, przewidując niejako „po drodze” wyzwolenie Galicji i Prus. Odgłosy walk pod Warszawą, owych tarabanów podrywających do walki z Rosjanami, musiały głęboko im w pamięć zapaść…
Jak więc z tym „Mazurkiem” naprawdę było? Nie sądzę aby którykolwiek z bohaterów pozwolił sobie na świadomy plagiat, chyba że było inaczej. No właśnie, ale jak?
Niegdyś prawa autorskie nie były tak jak dziś traktowane i nikt w tych sprawach nie był zbyt drobiazgowy, jakbyśmy tego dziś chcieli. Być może Wybicki zapożyczył sobie melodię zasłyszaną u kolegi, może nawet we fragmentach i w dobrej wierze. Nikt tego wówczas nie badał, to my dziś jesteśmy bardziej dociekliwi. Dopóki jednak nie ma niezbitych dowodów, możemy sobie dowolnie dywagować. Co zaś do innych aspektów związanych z melodią, to przyznać należy, że wiele jej fragmentów przewija się dziś w najróżniejszych kompozycjach, nie tylko polskich i to nawet współcześnie! Przykładem choćby hymn niegdysiejszej Jugosławii. Coś musi być w owej zadziornej nucie polskiego mazurka, skoro nawet obcy kompozytorzy do niej sięgają. A może ta nuta ma znacznie starszy rodowód niż nam się wydaje?
Warto jednak prześledzić owe boje jakie toczono w prawie dwustuletniej historii „Mazurka” o autorstwo tegoż.
Praktycznie do roku 1829 jakoś nikt nie poruszał sprawy autorstwa. Może nie było wówczas takiej potrzeby. W kraju działo się przecież tak wiele. Przełomowym był rok 1830, rok Powstania Listopadowego. Wówczas to nastąpiła kulminacja rozwoju „Pieśni” i od owego czasu aż po dzień dzisiejszy trwa jej fenomen.
Po raz pierwszy wskazał na Wybickiego jako autora „Mazurka” Leonard Chodźko – uczeń Lelewela – przypominając, że to właśnie Wybicki w roku 1797 we włoskim mieście Reggio ułożył go, podkreślając przy tym, że do melodii dawnego mazurka opracował nową wersję muzyczną. Był to początek wielkiej polemiki mimo, że wypowiedź ta oraz kilka innych pozostawała przez lata zapomnianą…
Faktycznego przełomu w sprawie autorstwa dokonano w roku 1885, a spowodował to Bohdan Kraszewski, brat Józefa Ignacego. On to bowiem odnalazł w rodzinnym archiwum doktora Edwarda Rożnowskiego (wnuka Wybickiego po córce Teresie), autograf „Pieśni Legionów”, którego kopie po sporządzeniu fotografii rozesłał do wielu bibliotek w kraju i za granicą. Mimo to nadal uważano, że muzykę skomponował Ogiński. Podstawą takiego twierdzenia było to, że Ogiński w swoim liście do generała Jana Henryka Dąbrowskiego pisanym z Paryża w dniu 28.04.1797 roku, powiada: “…Posyłam Ci „Marsz dla Legionów Polskich”.
Badający tę sprawę historyk – a był nim Tadeusz Korzon – nawet nie przypuszczał, że ten „Marsz dla Legionów Polskich” i „Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”, to dwa różne utwory, dwóch różnych twórców: Ogińskiego i Wybickiego. Mimo tego, nawet w 1919 roku Ludwik Finkel uznając, że słowa napisał Wybicki, to kompozycję muzyki przypisał Ogińskiemu.
Wiele lat zapewne minie, nim muzykolodzy zdobędą się na określenie autorstwa. Podstawą do otwarcia dyskusji było to, że „Pieśń Legionów…” zawsze była grana w formie mazurka lub poloneza a w związku z tym nie przybrała nigdy formy marsza…
Aby dopełnić wizerunku dyskusji, która też wywołała przeogromny galimatias, przytoczę jeszcze jeden przykład. Otóż Czesi śpiewają swoją rodzimą własność pt. „Hej, Slovane”, choć uważa się, że jej autorem (czeskim) był słowacki poeta Samo Tomasik, który w roku 1838 napisał tekst do „znanej już muzyki polskiej”.
Nad polską wersją „Pieśni” dominowały słowa: „Marsz, marsz…”, które powodowały kolejne polemiki i domysły. No bo skąd słowa sugerujące marsz w… mazurku!?
Wątpliwości potęgowały jeszcze oceny osobowości Wybickiego, któremu zarzucano przystąpienie do targowicy po to „…aby przetrwać, zabezpieczyć rodzinę i zachować mienie” oraz to, że był rzecznikiem polityki profrancuskiej za czasów Napleona, co poniekąd uzależniało naszą przyszłą niepodległość od cesarstwa francuskiego. To wszystko potęgowało gorące spory jeszcze w 1936 roku w którym to stwierdzono, że „…ludowe pochodzenie melodii jest bezwzględnie najprawdopodobniejsze”.
Nowe światło na sprawę rzuciło odnalezienie w roku 1938 w Wiedniu (Biblioteka Gesellschaft) przez Włodzimierza Poźniaka druku nut pt: „Marsz dla Legionów Polskich” autorstwa Michała Kleofasa Ogińskiego. Jasnym się wówczas stało, że owszem Ogiński jest autorem, ale „Marsza dla Legionów Polskich” a nie „Pieśni Legionów Polskich”. No, ale skoro Ogiński nie napisał muzyki do „Mazurka”, to kto? Tu – jak już wspomniałem – zwyciężyły opinie, że Wybicki zaadoptował znane mu już ludowe wątki. Fakt ten określono „pewnym bardzo skromnym udziałem Wybickiego w ostatecznym ukształtowaniu melodii”.
Archiwalia Wybickiego zaginęły prawdopodobnie podczas końcowych działań wojennych 1945 r. Znajdowały się one w posiadaniu jego wnuka po kądzieli, doktora Johanna von Roznowskiego, który w czerwcu 1944 roku popełnił samobójstwo w Charlottenburgu. Wraz z dokumentami zaginął oryginał „Pieśni Legionów…” Ocalały jedynie faksymilia i odpisy.
Oczywistym jest więc, że obecnie dość trudno jest zaprzeczać lub przypisywać autorstwo „Mazurka…” innemu. Ogiński zapewne potrafiłby udowodnić swoje autorstwo, choć przecież różnie z tym bywa. Pieśń przyszła z Legionami i od razu stała się legendą, jak i uznany jej twórca.
Analogicznie ma się sprawa z choćby Piłsudskim. Tyle za, ile przeciw. Tak to bywa z wielkimi… Takie były czasy, że niekiedy należało sięgać do metod powiedzmy, niekonwencjonalnych. Historia rozliczy.
Tak powstawały mity, których zasięg jest trudny do określenia. Mają one tak wielką moc, że nie sposób je zwyciężyć i nie o to tu chodzi. Nawet nie chodzi tu o stwierdzenie prawdy, jakąkolwiek by ona nie była. Po prostu przedstawiam problem.
Przeciętny czytelnik nie będzie sobie głowy łamał nad związkiem Dąbrowskiego i jakiejś Basi z zapłakanym ojcem i tarabanami. Dziś wstyd byłoby się przyznać do zapłakanego ojca. Nie te czasy. Wówczas jednak musiało to być niezwykle ważne.
Załóżmy jednak, że było to ważne a mój – i wielu innych – tok myślenia jest prawidłowy. Co z tego wynika? Praktycznie niewiele, rzecz bowiem wymaga podjęcia znacznie szerszych badań. Należy jednak podsumować to, co stało się podstawą do postawienia zarzutów.
Podjęte badania wykluczyły Walickiego z Małej Wsi jako ojca Basi. Bazyli Walicki wojewoda rawski miał m.in. dwóch synów. Starszy Kazimierz zmarł młodo i bez potomstwa. Młodszy zaś Józef, ożeniony był z Klementyną ze Skarbków Kozietulską, rodzoną siostrą wspomnianego już szwoleżera. Co prawda był od niej znacznie starszy, ale mieli czworo dzieci. Te jednak zmarły młodo. Część z nich pochowano w Belsku. Najdłużej żyła Józefa, zamężna primo voto Rzewuska, secundo voto Zdzisławowa Zamoyska, w której to ręce przeszły dobra małowiejskie z przyległościami. Nie mieli jednak córki Barbary .
Również przypuszczenie autora hasła, że mogłaby owa Basia być córka „właściciela Tarczyna”, nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Tarczyn był zawsze miastem królewskim chyba, że chodziło o jakiegoś dziedzica okolicznych majątków jak: Many, Jeżewice, Drozdy, Henryków czy Prace Duże. Być może wśród potomstwa tychże była jakaś Barbara. Czy oznacza to, że byłaby aż tak ważną personą, by znaleźć się w tekście naszego hymnu narodowego?
W rodzinie Morawskich ostatnich właścicieli Małej Wsi a spadkobierców po kądzieli Walickich, przetrwała pewna legenda. Otóż wedle niej rzekomym a zapłakanym ojcem był przodek Morawskiego Józef Chłapowski, którego córka Barbara a siostra generała Dezyderego Chłapowskiego była żoną twórcy Legionów…generała Henryka Dąbrowskiego. Wedle legendy też, owe tarabany biły w Turwi, rodowej siedzibie Chłapowskich, w której potem gospodarzyli Morawscy. A że Basia ta była postacią autentyczna to fakt i…czekała na swojego Henryka.
Kto wie? Wszystko jest możliwe…
Może i nie warto byłoby sobie zawracać tym głowy, ale sprawa dotyczy nie byle czego a naszego przecież hymnu! Dlatego też wielu w tym i ja, próbuje dociec tzw. sedna. Choć diabła tam, komu to potrzebne… Tak więc polemika trwa. Nie ruszać bohaterów z cokołów? A może jednak…?
Wróćmy więc do Basi i jej zapłakanego ojca. Otóż aby zamknąć ten temat, trzeba było wielu lat badań i poszukiwań aby ujawnić, iż do tekstu „Mazurka” zakradł się pozorny błąd, popełniony zresztą przez Wybickiego, choć przyznać należy, nie zamierzenie. Błąd ten wprowadził wiele pokoleń Polaków w przysłowiowe maliny, karząc im wierzyć w owego zapłakanego ojca, co wcale prawdą nie było!
Wybicki pisząc tekst roztaczający przed żołnierzami wizję zwycięstwa i powrotu do kraju, miał z pewnością na myśli zapłakaną Basię, nie zaś jej ojca. Nieporozumienie tkwi w zapisie fonetycznym określającym zachowanie się dziewczyny. Niestety, nowa forma gramatyczna odwróciła znaczenie owego zamierzenia!
Pieśń bowiem winna brzmieć tak:
„Już tam ojciec do swej Basi
mówi zapłakanej…”
Otóż Wybicki z racji swojego wykształcenia, mimo wielu talentów, popełniał błędy. Zdarzało mu się w pisane przez siebie teksty wtrącać wyrazy pisane zgodnie z fonetyką. I tak np. w wielu swoich dokumentach czy utworach stosował skróty: prościej – prości, gorzkiej – gorzki, dawniej – dawni, generałowej – generałowy, itp. Również zapłakanej – zapłakany!
Ten niezamierzony błąd spowodował perturbacje natury logicznej, psychologicznej i historycznoliterackiej.
Zakładając, iż to ojciec obwieszczał swojej córce Basi wkroczenie wojsk Dąbrowskiego do „Polski z ziemi włoski”, to zapewne czynił to po to, by ją ( zapewne płaczącą) uspokoić. Basia jak wiele jej podobnych, była prawdopodobnie jedną z tych, które oczekiwały na swojego „Jasia” powracającego z wojaczki i jej łzy w tym miejscu są uzasadnione. Zresztą jest to cecha bliższa kobietom, choć w XVIII wieku płaczący mężczyzna nie był znów takim wyjątkiem.
Owa liryka żołnierska z której czerpał Wybicki, była prastarym motywem powracającym podczas każdej wojny. Przecież ktoś na kogoś zawsze czekał, a czekały przeważnie kobiety, wielekroć na próżno…Wojen zaś nie brakowało.
Tekst ten miał wywrzeć wrażenie na młódzi legionowej, by ją skuteczniej do boju prowadzić, o co chyba Wybickiemu chodziło. Tymczasem zastosowany przez niego ów skrót, raczej dezorientował a w każdym razie zmuszał do myślenia.
Niestety, błąd ten jak widać utrwalił się w naszej świadomości na zawsze. Kierując się nim wielu wybitnych ludzi brnęło jeszcze dalej, dostarczając tej legendzie kolejnych, nie mniej fantastycznych wątków. Bowiem jakże łatwo jest dać się ponieść legendzie czy plotce. Jeśli jednak przedmiotem rozważań i poszukiwań jest utwór o doniosłym znaczeniu ideowym czy historycznym, ważny jest każdy szczegół. Stąd też opinia, że „Mazurek” zasługuje na wyjątkowo dogłębną i staranną analizę. Na jakie zaś manowce myślenia może nas zawieść niezbyt logiczny sposób dociekania i analizy, przekonaliśmy się traktując zwrot w tekście: …”Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany…”, jako prawidłowy i autentyczny! No to popłaczmy sobie (mężczyźni!) nad swoją indolencją i bezmyślnym powielaniem owej pomyłki Wybickiego …
Chyba jednak trochę jakiś cokół poruszyłem. A wszystko dlatego, że to co tu zostało powiedziane, wiąże się z grójecczyzną.
Zajmijmy się wspomnanymi już a zamieszanymi w sprawę Walickimi. Żona Józefa Walickiego z Małej Wsi, Klementyna ze Skarbków Kozietulska herbu Abdank, pochodziła z rodziny od wieków związanej z tym regionem. Ich rodowe siedziby to Kozietuły, Promna i Broniszew. W czasie wojen napoleńskich (i wczesniej także) była wielce zaangażowaną w sprawy polityczne. To w Małej Wsi spotykali się przedstawiciele wielu wybitnych rodzin uczestnicząc w procesie zmierzającym do odzyskania przez Polskę niepodległości. Ona też była mecenasem swojego brata Jana Leona Hipolita Kozietulskiego, pułkownika szwoleżerów i bohatera (?) spod Wagran i Samosierry, barona cesarstwa Francuskiego, pochowanego w podziemiach belskiego kościoła, fundowanego przez Bazylego Walickiego. Wówczas bowiem Waliccy bliżsi byli grójecczyźnie, niż ich niegdysiejszym rodowym włościom w Waliskach, położonych opodal podlaskich Mrozów. Co znów ma wspólnego Podlasie z Mazowszem grójeckim?
Otóż Waliccy wywodzą się ze wsi Kopana, położonej niedaleko dzisiejszej wsi Pamiątka, którą dzierżyli już w XIV wieku. Małą Wieś nabyli w XVIII wieku i w ich posiadaniu a następnie w posiadaniu ich potomków po kądzieli; Lubomirskich, Zamoyskich i Morawskich pozostawała do 1945 roku. Zresztą faktycznie Morawscy są jej prawowitymi właścicielami do dziś…
W roku 1436 Janusz Starszy i Bolesław książęta mazowieccy nadali braciom Andrzejowi, Michałowi i Maciejowi, dziedzicom na Kopanie (Kopańskim), na wieczne czasy dwadzieścia włók ziemi miary chełmińskiej Waliska zwane, położone na granicy Latowicz, Syrznia i Piaseczna, którymi to bracia podzielili się równo. Od tej pory część rodu zwała się Walickimi, pozostała zaś Kopańskimi.
Być może Walicki (Józef) miał jakieś zasługi w czasie owych działań insurekcyjnych, choć dzięki ojcu odziedziczył i jego niezbyt dobrą opinię, bowiem obaj reprezentowali typową sarmacką magnaterię. Skoro jednak jego żona Klementyna w owym okresie wykazała się wielkim patriotyzmem, zaś Mała Wieś stanowiła wówczas jedno z patriotycznych centrów kraju, to może i Walicki położył pewne zasługi w działaniach niepodległościwych. Wszak był przedstawicielem senatorskiego przecież rodu.
W rozdziale tym przedstawiłem rozliczne meandry i zawiłości dociekań w sprawie wydawałoby się mało istotnej. Mało istotnej z pozoru, bowiem w sprawach takiej wagi, wszelkie ustalenia muszą być moralnie kryształowe.
Nie ja podniosłem ten temat. Podniosło go wielu przede mną. Przedstawiłem go poniekąd z obowiązku, jako że dotyczy grójecczyzny i to w dość szerokim aspekcie. Przedstawiłem meandry myślenia po to, by uświadomić innym złożoność naszych spraw i istotę wieloletnich sporów co do autorstwa „Marsza dla Leginów…” i „Pieśni Legionów…” Od tamtych dni minęło lat dwieście a sprawy te są wciąż żywe i jakże interesujące!
Wszystko to zamyka się jakby w jakimś czarodziejskim kole promieniującym perełkami ciekawostek: Grójec – Kościuszko – Dąbrowski – Wybicki – Ogiński – Walicki – Kozietulski – Napoleon – Samosierra – Belsk – Grójec. Każde podane tu hasło to temat na kolejna opowieść, która choć niekiedy przesunięta w czasie, jakże precyzyjnie jest ze sobą powiązaną. Tu każde pokolenie czerpało swoje przywiązanie do tej ziemi, z patriotyzmu swoich przodków. My jesteśmy tylko kolejnym ogniwem.
Poruszyłem sprawę wątpliwości autorstwa „Mazurka Dąbrowskiego” z patriotycznego poniekąd obowiązku, bowiem sprawa wątpliwości które nurtują umysły od prawie dwustu lat, jest nadal aktualną! Może osiągnięto już consensus co do autorstwa tekstu, ale… nadal przecież odżywają wątpliwości.
Przedstawiłem tu jedynie to, jak owe wątpliwości nurtują nasze umysły po latach po to, by dotrzeć do tzw. prawdy, co przecież nie zawsze jest korzystne. Ponowię więc pytanie. Czy warto burzyć istniejące już ustalenia, jakiś istniejący porządek i tworzyć być może nowe mity?
Mimo wszystko wątpliwości są, skoro nawet uznani polscy historycy współcześni temat podjęli. Kto wie, może dokładniejsze badania wskażą nam konkretnie jakąś nową bohaterką grójecczyzny, co dowodzić może jedynie tego, że region ten kryje jeszcze wiele przeróżnych tajemnic oczekujących na swego odkrywcę.
Znakomity polski prozaik Marian Brandys napisał powieść pt: „Koniec świata szwoleżerów”. Czy jest to prawda? Przecież szwoleżerowie ci żyją wśród nas, a my interesując się bliskimi ich sprawami, przedłużamy pamięć o nich, samemu stając w ordynku…
Mimo iż wiele przedstawiono tu informacji, warto pokusić się o przedstawienie choćby jeszcze jednej, która mimo wszystko przewija się w podtekście tego, co zostało tu powiedziane.
Otóż Michał Kleofas Ogiński (1765-1833) – b o niego tu przecież chodzi – odziedziczył po swoim stryju Franciszku Ksawerym Ogińskim (1742 – 1814) piękną posiadłość.
Zalesie – bo o nim tu mowa – położone jest w połowie drogi między Wilnem a Mińskiem, koło Smogorni na Białorusi, tuż nad rzeczką Zurza. Była to dawna posiadłość książąt Ogińskich. Michał Kleofas posiadł ją, ponieważ stryj był bezdzietnym. Znany nam już dyplomata, pamiętnikarz i kompozytor zamieszkał tu wraz z rodziną w 1802 roku. Była to naprawdę piękna i godna książąt posiadłość. Na skraju parku książę ustawił ogromny granitowy głaz z wyrytym tan napisem: „Cieniom Kościuszki ” , na cześć wodza i przyjaciela. Obecnie w pałacu tym Związek Państwowych Muzeów Literatury Białorusi, zamierza urządzić dom muzyki i literatury.
Po Michale Kleofasie piękne Zalesie odziedziczył jego syn książę Ireneusz, urodzony w drugim małżeństwie z włoską śpiewaczką Marią Neri. Następnymi właścicielami majątku zostali jego dwaj synowie: Bohdan Michał i Michał Mikołaj. Ponieważ bracia zmarli bezpotomnie, majętność ta przeszła w posiadanie ich krewnych po kądzieli, głównie Załuskich i Skórzewskich. Właśnie Załuscy…
Czyżby autor hasła: „Znaleźć Basię” był nie tylko krewnym wspomnianego na wstępie kapitana pułku szwoleżerów, późniejszego zresztą generała, ale i księcia Ogińskiego? Nic dziwnego więc, że chciałby uzyskać odpowiedź na stawiane od dwustu lat pytanie: kto właściwie jest autorem (tekstu, muzyki) „Mazurka Dąbrowskiego” ? Choć właściwie sprawa jest jakby wyjaśnioną i przesądzoną, to jako daleki krewny ksiącia Ogińskiego po jego zapewne jest stronie. Czy jest to jednak strona właściwa? Ano zobaczymy…
Trudno mi jednak będzie wyjąć ten kij z mrowiska.