Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki
Na rozległej, rozświetlonej słońcem równinie, upstrzonej szachownicą pól zatopionych w kępach pokracznych wierzb, wyrastał masyw boglewickiego pałacu. Otoczony sędziwymi drzewami, tworzył z nimi harmonijną całość. Różnorodność gatunków, ich dobór i orientacja sprawiały, że pałac mimo pewnej ociężałości optycznej, lekkim się wydawał. i finezyjnym wręcz w swoim architektonicznym założeniu.
Wyrastający nad gankiem tympanon wprowadzał jednak pewne zamieszanie w niezwykle prostej, równej, neorenesansowej bryle budowli. Ta mimo swej potęgi przykucnęła jakby pod wiekowymi drzewami i skrywając się wśród nich, chroniła resztki swej dawnej świetności. Resztki, które i dziś jeszcze jakże wyraziste, świadczą przecie o kunszcie i smaku tych, którzy ją projektowali i tych, którzy go wznosili. Odpadające tu i ówdzie tynki, czy przedziurawiona rynna w niczym nie ujmowały pałacowi urody, przydając tym samym nieco urokliwej, romantycznej a podniecającej patyny. Wszak piękne to miejsce. Tak piękne, że nie sposób powstrzymać się tu od myśli o tym, ileż to tajemnic kryć ono może…
Orientując się ku wschodowi, w przedłużeniu drogi wybiegającej z przedpałacowego gazonu, widniała okazała brama wjazdowa. W jej zwieńczeniu wyrastała iglica wieży smukłego, z czerwonej cegły wzniesionego kościoła o przepięknej, neogotyckiej sylwetce. Ten również otoczony pięknymi drzewami umiejętnie wkomponowanymi w krajobraz, zdawał się jakby drzemać wśród przeogromnej ciszy tej sennej wioski. Drzewa, jak starzy przyjaciele krzepko podpierały tę wiotką optycznie budowlę. Najmniejszy nawet powiew wiatru nie mącił owej harmonii istnienia.
W przedłużeniu tej jakby umyślnie wyreżyserowanej osi, wynurzały się przepiękne gotyckie odrzwia, zakotwiczone w stylowym portalu po to, aby zapraszać…
Na osi prezbiterium świątyni, tuż za murem okalającym przykościelny cmentarz, wyrastał las krzyży strzelających w niebo pod pochylonymi nad nimi wiekowymi drzewami. Dostojne bowiem to miejsce. Okolony ciszą i zielenią cmentarz parafialny, wysnuwa z siebie trakt główny, przepiękną aleję stanowiącą przedłużenie jakby owej osi pałac – kościół. Na końcu tejże, tuż pod murem okalającym tę nekropolię, wznosiło się przecudnej urody, okazałe mauzoleum. Szary piaskowiec z jakiego go wzniesiono, znakomicie współgrał ze smutkiem i ciszą cmentarza.
Budowla ta, jakże rzadka nie tylko na grójeckiej prowincji, zbudowana jest jakby z prostych brył geometrycznych tak przemyślnie obrobionych, że choć niewielką się zdaje, to przecież jakże obszerne zawiera wnętrze!
Surowa bryła mauzoleum, nieco kanciasta, od dołu obła a zwężająca się ku górze, zwieńczona jest krótką, dorycką kolumną, zakończona nagle i równo. Tak jakby ktoś nagle przerwał nić życia. Ileż tu symboliki…
Cmentarna aleja wpada wprost ku prostym, kowalsko odkutym, metalowym wierzejom, nieco już podrdzewiałym i zamkniętym na głucho, na wieki jakby. Tak jak na wieki spoczywają w nim ci, którzy przed niewielu przecież laty, na zawsze jak$widać związali się z Boglewicami.
We wnętrzu tumby od strony południowej, tuż pod sklepieniem na marmurowej, białej i przytwierdzonej do ściany płycie widniał wyryty napis:
Alexis – Rene DININE
19.I.1906. 17.VII.1921
a poniżej:
“ MON AMOUR ADORE MONEN
FANT CHERI, MA JOIE MON
BONHEUR, MON SOLEIL, MA
LUMIERE, MON PRESENT, MON
AVENIR, MA VIE, MON TOUT
PARDONNEZ – moi”.
Te przepiękne słowa brzmiały w grobowym wnętrzu echem tak wielkim, jak wielkie wyrażono nimi uczucia. Z pozornie martwych liter napisu wyzierała jakże żywa, przeogromna miłość, pragnienie, podziw i rozpacz!
Słowa te drgały jakimś potężnym akordem którego echa i dziś jeszcze po latach targają wnętrzem mauzoleum i wbrew jego przeznaczeniu, nadal w nim żyją!
Wielkie musiało być uczucie osoby, która napis ten wyryć kazała. Potwierdziła bowiem przekonanie o nieśmiertelności uczuć…
Jest w Polsce wiele miejscowości których dzieje obfitują w różnorodne a interesujące wydarzenia. te zaś pióra warte, czekają na ponowne odkrycie. Nie sposób jednak zająć się wszystkimi wydarzeniami i miejscowościami. Są mimo to takie, ze trudno tematu nie podjąć. Tak właśnie jest z Boglewicami.
Należą do tych z miejscowości (jednej z najstarszych na Mazowszu) w której zawsze „coś się działo”. Mieszkali tu i bywali tu ludzie, którzy pozostawili po sobie nie tylko efekty swojej pracy ale i echa wydarzeń, których byli uczestnikami ba, bohaterami nawet. Jednymi z takich właśnie byli przedstawiciele rodziny Bersonów, w rękach której pozostawały Boglewice przez około sto lat! Do dziś zresztą związki te są bardzo żywe. Wiek ten był dla Boglewic okresem niezwykle obfitującym w rozmaite wydarzenia. Warto więc prześledzić owe sto lat…
O samych Boglewicach nie ma zbyt wielu przekazów historycznych. Sięgając w odległe czasy, można jedynie zaobserwować niezwykłą aktywność przedstawicieli rodziny Boglewskich, których to wioska ta była rodowym gniazdem. Ta stara mazowiecka rodzina wydała wielu znakomitych ludzi a ich zasługi dla Ziemi Czerskiej, szczególnie w XV wieku są nie do podważenia.
Jednym z najstarszych o wsi przekazów jest informacja, że rycerz Sławiec z Boglewic wykupił biedną szlachtę z niedalekich Ryszek i osadził ją w Boglewicach, gdzie jej potomkowie do dziś przecie żyją, nic o swojej przeszłości nie wiedząc.
Przekazy historyczne informują także, że już w 1428 roku we wsi istniał drewniany kościół parafialny pw. Św. Krzyża, co niniejszym potwierdza nadrzędną rolę Boglewic w okolicy. Bliższy nam wiek XIX zaczyna obfitować w bardziej interesujące wydarzenia, od których zacząć już trzeba. W połowie tego stulecia na przykościelnym cmentarzu, obok dawnego kościoła znajdował się pomnik w miejscu, gdzie pochowany był pułkownik wojsk polskich Wincenty Radzimiński (1781-1854). Dziś po nim nie ma śladu. A przecież rodzina Radzimińskich była jedną z aktywniejszych w okolicy i m.in. dzięki niej zachowano parafię w Boglewicach, kiedy to już z uwagi na zły stan drewnianego kościoła, zaniechano w nim nawet msze odprawiać.
W początkach tego właśnie stulecia Boglewice wraz z Wolą Boglewską stanowiły własność Stanisława Wincentego Ryxa (1800-1847) po czym kilkakroć zmieniając właścicieli, dobra te w roku 1887 były już własnością Jana Bersona, przedstawiciela jednej z najbogatszych w Warszawie rodzin żydowskich .
Rodzina ta, której korzenie dość głęboko sięgają w dzieje stolicy, uaktywniła się na przełomie XVIII i XIX wieku. Pierwszym najbardziej znanym jej przedstawicielem był Majer Berson (Bershon), kupiec warszawski urodzony w 1787 roku. Był to bardzo zamożny przedsiębiorca, który poza pomnażaniem majątku wsławił się także swoją działalnością charytatywną i wielką filantropią. Odegrał poważną rolę w dziejach żydostwa warszawskiego pełniąc funkcję członka zarządu Domu Schronienia dla ubogich i sierot starozakonnych , oraz członka dozoru szkół elementarnych, nie żałującego pieniędzy na cele dobroczynne.
Ożeniony w dniu 27.03.1813 roku z Anną Simon, dał podwaliny rodowi, który odegrał jakże poważną rolę w sferze ekonomii XIX wieku. Zmarł w dniu 16.02.1873 roku. Ten właśnie Mejer Berson jako pierwszy w rodzinie wszedł w posiadanie dóbr boglewickich, w skład których wchodziły: Boglewice, Osiny i Wola Boglewska. Dobra te z kolei przeszły na jego trzeciego syna (a ostatniego potomka z sześciorga dzieci Mejera) Jana Bersona, urodzonego w dniu 3.09.1829 roku.
Ten był człowiekiem wykształconym, absolwentem Instytutu Agronomicznego w Marymoncie , sędzią handlowym (1876) prezesem Zarządu Towarzystwa Akcyjnego Cukrowni Czersk i Michałów, prezesem Synagogi na Tłomackim w Warszawie. Do niego ponadto należał majątek Leszno pod Kampinosem.
Ożeniony w dniu 12.02.1861 roku z Cecylią Lewy, miał z nią sześcioro dzieci. On to właśnie pełniąc dodatkowo funkcję radcy warszawskiego samorządu powiatowego i kuratora Żydowskiego Towarzystwa Kolonizacyjnego w Warszawie oraz Szkoły Niższej Rolniczej 2 – rzędu dla Żydów w Częstochowie, zawiadywał poojcowskim majątkiem w Boglewicach, przy czym większość interesów prowadził wspólnie ze swoim starszym bratem Mathiasem Bersonem. Wówczas to nastąpiła prawie zupełna asymilacja tej rodziny.
Warto dodać, że ów Mathias Berson to postać zupełnie nietuzinkowa. Urodzony w dniu 4.06.1824 roku kontynuował interesy ojca do rozwoju których, wraz ze wspomnianym już bratem Janem, znacznie się przyczynił.
W dziejach Warszawy zapisał się jako społecznik, filantrop i naukowiec. Był ponadto znanym bankierem, historykiem, archeologiem i miłośnikiem sztuki. Posiadał przebogaty zbiór dzieł sztuki, które potem testamentem przekazał Towarzystwu Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie.
Był również prezesem, ufundowanego przez swojego ojca przy ulicy Śliskiej i Siennej szpitala dla dzieci, noszącego zgodnie z życzeniem fundatora nazwę: „Szpital im. Bersonów i Baumanów”. Instytucja ta istniała aż do wybuchu II Wojny Światowej, podczas której budynek został częściowo zburzony. Po wojnie jednak odbudowano go i dziś nadal zarządzany jest przez służbę zdrowia miasta Warszawy.
Mathias był również członkiem zarządu Towarzystwa Dobroczynności i opiekunem pięciu z siedmiu istniejących w Warszawie schronisk (ochronek) dla dzieci żydowskich. Ogłosił znaczną ilość poważnych prac naukowych oraz publikacji w prasie zarówno polskiej jak i żydowskiej. Drukowano go także w prasie niemieckiej. Był autorem wydanego w 1905 roku „Słownika biograficznego uczonych Żydów Polskich XVI, XVII i XVIII wieku”.
Wiele jego prac dotyczyło kultury Żydów, zarówno świeckiej jak i sakralnej. Mimo tego, iż jako jedyny z Bersonów pozostał wierny judaizmowi, nie ograniczał się do tematyki żydowskiej. Opublikował wiele prac, m. in. o Wicie Stwoszu, Janie Heweliuszu Collath, Piotrze Szenku i wielu innych. Również prace i studia nad ołtarzami, zamkami i zabytkowymi bóżnicami, gdzie dał się poznać jako znakomity historyk, archeolog i kolekcjoner dzieł sztuki.
Posiadał ogromne zbiory które poza Zachętą, przekazał Muzeum Żydowskiemu w Warszawie, któremu też po jego śmierci nadano jego imię.
Zbiory Mathiasa Bersona znalazły się również w Muzeach Narodowych Warszawy, Krakowa i Poznania oraz w Muzeum w Rapparswilu. Był wysoko oceniany przez polskie środowisko naukowe. Otrzymał nominację na członka Komisji Archeologii i Sztuki Akademii Umiejętności w Krakowie i Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu.
Mathias Berson przyjaźnił się ze Stanisławem Moniuszką, któremu umożliwił organizację koncertów. Znał się z Elizą Orzeszkową, przede wszystkim jednak był znakomitym bankierem. To właśnie pozwoliło mu wraz z bratem Janem, prowadzić rodzinne majątki. Profity z nich osiągane przeznaczali m. in. w poważnym stopniu na cele dobroczynne.
Jan Berson większość interesów prowadził jednak sam, odciążając Mathiasa od tego obowiązku, dzięki czemu ten drugi miał znacznie więcej czasu na zajęcia naukowe i działalność społeczną, co nie pozostawało bez wpływu na image rodziny.
Mathias Berson zmarł w dniu 19.11.1908 roku, zaś jego brat Jan w dniu 24.09.1913 roku. Majątki ziemskie Jana Bersona odziedziczyli po nim jego dwaj synowie: Edward i Michał.
Edward Berson otrzymał Boglewice i Osiny, zaś Michał urodzony 26.02.1874 roku, późniejszy adwokat, hodowca koni i właściciel stajni wyścigowej – majątek Leszno, położony na południowym skraju Puszczy Kampinoskiej. Ożeniony był z Jadwigą Wawelberg ur. w 1878 roku. z którą razem przyjął religię katolicką. Zginął w dniu 24.09.1944 roku.
Od tego właśnie momentu warto prześledzić fragmenty dziejów wsi i rodziny Bersonów, bowiem ta jak większość rodzin neofickich żydowskiego pochodzenia asymilowała się szybko, lgnęła do społeczeństwa i poniekąd snobowała się na ziemiaństwo, którym w istocie przecież była.
Spadkobierca Boglewic Edward Berson urodził się w latach sześćdziesiątych XIX stulecia. Niewiele wiadomo o jego wykształceniu i zainteresowaniach, bowiem całe swoje dorosłe życie poświęcił Boglewicom i działaniom na rzecz rozwoju rodzinnego majątku. Była to jednak wielce szanowana postać. Wraz z bratem Michałem, który ze swoim teściem Hipolitem Wawelbergiem zakupił w Częstoniewie ponad 1150 morgów ziemi na której wybudowano i zorganizowano Żydowską Szkołę Rolniczą Niższą, nadzorował ją i sprawował fachową opiekę. Był jak wszyscy w jego rodzinie znanym filantropem i właścicielem cukrowni „Czersk” w Kasieńcu. Zresztą rodzina ta posiadała już pewne tradycje cukrownicze, Michał był właścicielem czynnej do dziś cukrowni „Michałów” w podkampinowskim Lesznie.
Budowę obecnego pałacu rozpoczął ojciec Edwarda, Jan Berson. Kto był projektantem budowli, nie wiadomo. Przypuszcza się, że architekt ten wywodził się z kręgu Henryka Marconiego.
Ta piętrowa budowla, skromna w swej bryle, bez architektonicznych przeładowań, jest znakomicie wkomponowaną w miejscowy krajobraz. Niestety, jej obecny stan jest zły. Przez lata użytkowana przez miejscową Rolniczą Spółdzielnię Produkcyjną, spadkobierczynię z urzędu majątku Bresonów, została znacznie zdewastowana. Reszty dopełnili zakwaterowani tam lokatorzy…
Otaczający pałac park, to praktycznie resztki jego dawniejszych założeń. Rozmieszczenie drzew, ich gatunki, barwy listowia i wysokość, świadczą o wysokim kunszcie jego projektanta i dobrym guście właściciela. Niestety, to już tylko dalekie echa dawnej świetności, a szkoda…
Neogotycki kościół parafialny w Boglewicach wybudowano wg projektu architekta Konstantego Wojciechowskiego w latach 1900 – 1908. Oczywistym jest, że świątynię tę budowano w znacznej części z funduszów rodziny Bersonów. Nic bowiem dziwnego. Jako neofici byli w sprawach religijnych nieco bardziej gorliwi niż inni, co zresztą na dobre im wyszło. Boglewicom też…
Na dobrą sprawę tyle by można o spadkobiercach Boglewic powiedzieć tyle, gdyby nie pewien, wcale nie tak drobny szczegół Otóż wspomniany już wyżej Edward Berson – ni stąd ni z owąd – ożenił się z córką bogatego fabrykanta tytoniu z Odessy. Niektórzy powiadali, że był tamtejszym armatorem. Zresztą mógł zajmować się i tym również. Mariaż ten ułożony został prawdopodobnie w Marienbadzie a powodem tego była prawdopodobnie nieszczęśliwa miłość Justyny Waltuch (bo o niej tu mowa) do warszawskiego przemysłowca Stanisława Wilhelma Lillpopa.
Relacje o tych wydarzeniach zawarł Jarosław Iwaszkiewicz w swoich „Podróżach do Polski”. Był on bowiem zięciem Lillpopa jako mąż jego córki Anny (1922).
Pani Justyna Waltuch była Żydówką. Przez małżeństwo z Bersonem stała się Polką i „weszła w towarzystwo warszawskie” .
Pani Justyna Berson może nie była najszczęśliwszą małżonką Edwarda ale pozostała lojalną, na pewno oddaną rodzinie i… Boglewicom.
Praktycznie to dzięki Jarosławowi Iwaszkiewiczowi wiemy o boglewickiej samotni pani Justyny, o śmierci jej męża i jej najbliższych, o jej przyjaciołach. Są to jednak bardziej literackie niż biograficzne przekazy, zawierają jednak wielki ładunek faktograficzny i emocjonalny.
Iwaszkiewicz był bardzo przywiązany do rodziny Bersonów. Był przecież zaprzyjaźniony i skoligacony przez żonę Annę, z onegdajszą sympatią Justyny, Stanisławem Wilhelmem Lillpopem. Wspomina on, że podczas każdorazowej podróży do Krakowa zawsze zbaczał z trasy aby odwiedzić Boglewice i piękną panią Justynę, bowiem o jej urodzie krążyły legendy.
Jego opinie o Boglewicach i ich właścicielce nie są przebarwione. Rzeczywiście pani Justyna Berson zdobyła wielką przyjaźń i uznanie miejscowej ludności, której zawsze była przyjazna i wielce oddaną. Jej dom był swego rodzaju centrum lokalnej kultury emanującym na okolicę sposobem gospodarowania, oraz stosunku do ludzi i spraw ich dotyczących. Był on dla ludności biblioteką, szpitalem, apteką i salą balową, zaś Justyna zawsze gotowa nieść pomoc potrzebującym, dla wszystkich życzliwa i uśmiechnięta. Trudno więc było nie darzyć sympatią pięknej pani Breson.
Samotność po śmierci męża była bardzo dokuczliwą, przeto pani Justyna około 1930 roku zleca architektowi Janowi Antoniemu Biernackiemu, wybudowanie okazałego mauzoleum na miejscowym cmentarzu parafialnym. Ten z wielką pieczołowitością wzniósł modernistyczną budowlę, osadzając ją, o czym już wspomniano, na osi pałac – kościół – cmentarz. Całość założenia była wielkim Symbolem. Dowodził on wielkiego sentymentu i przywiązania do Boglewic, do tej ziemi. Z domu wiodła prosta droga przez kościół na cmentarz…
Nad wejściem do grobowca umieszczono okazały napis: „Grób rodziny Edwardostwa Berson”. W tym też mauzoleum spoczęły zwłoki jej męża, jej matki, siostrzeńca i wreszcie po latach jej samej.
Na zewnętrznej, wschodniej stronie tumby pani Justyna zleciła wyryć napis o treści:
„ Śp. Edward Berson, właściciel dóbr Boglewice i Osiny.
Członek Straży Obywatelskiej w 1915 i 1920 r.
Ochotnik Wojsk Polskich czasu “inwazji bolszewickiej”.
“Niech ci ziemia boglewicka, którą nadewszystko umiłowałeś
lekką będzie ”.
Na cokole głównym zaś napis traktujący o tragicznych losach jej najbliższych krewnych, małżonków Michała i Jadwigi (20.07.1878-25.03.1943) z Wawelbergów Bersonów, którzy dzieląc los wielu ludzi żydowskiego pochodzenia, stracili życie stając się ofiarami holocaustu.
Mimo, że pani Bersonowa w czas wojny weszła dość spokojnie, przebywając w swoich Boglewicach, to i dla niej zaczął się czas trudny. Niemcy tuż po wkroczeniu na teren grójecczyzny, natychmiast zażądali potwierdzenia „aryjskości” pani dziedziczki. Gdyby nie przysięga złożona przez ciotkę pani Anny Iwaszkiewiczowej, poręczenie jej aryjskiego pochodzenia złożone przez Tadeusza Morawskiego z Małej Wsi (pomógł jej w uzyskaniu obywatelstwa hiszpańskiego) i poręczenie jej przyjaciółki stale rezydującej w Boglewicach a nota bene, wielkiej zwolenniczki Hitlera niejakiej Elsy, kto wie czy pisałbym dziś o pani Berson tak właśnie.
Dodać trzeba, że miejscowa ludność jednogłośnie poparła „aryjskość” swojej dziedziczki, czym zresztą przypieczętowała uratowanie Bersonowej. Dzięki temu pani Justyna wdzięczna przyjaciołom za uratowanie jej życia i pozostanie w domu, jak mogła pomagała zarówno wieśniakom jak i partyzantom i ludziom z ruchu oporu. Tych ostatnich lokowała w okolicznych lasach zatrudniając ich przy wyrębie drzew. Organizowała także transporty żywności dla partyzantów i to nawet w dość odległe okolice, bo aż na tereny Puszczy Kampinoskiej.
Dzięki Elsie dysponowała legalnym radioodbiornikiem, czym mogła wiele pomóc ruchowi oporu, przekazując mu świeże raporty z bieżącego nasłuchu. Elsa, tak bardzo oddana Niemcom i ich sprawie, bardziej oddaną była tylko pani Justynie. To ona na prośbę pani Bersonowej transportowała żywność dla partyzantów.
Trudno dziś dociec związków łączących je obie i motywów jakimi się kierowały. Jeżeli można zrozumieć panią Berson, to postawa Elsy choć pozytywna z naszego punktu widzenia, jest niezrozumiałą znając przywiązanie tejże do sprawy Hitlera.
Pani Justyna Berson pozostawała w majątku Boglewice aż do 1945 roku skąd wyrzucona, bez środków do życia, przeniosła się do Milanówka, gdzie zmarła.
Ciało boglewickiej dziedziczki przywiozła do Boglewic jej wierna Elsa. Złożono je we wzniesionym przez Bersonową mauzoleum, gdzie spoczęły przy swoim Edwardzie.
Trudno dziś analizować życiowe meandry Bresonów, ich przywiązanie do kraju w społeczność którego weszli z przekonania i patriotyzmu przecież, jakże wiele jej dając. Trudno dociec czy ich asymilacja była zupełna i czy aż tak niezbędna. Na pewno Bersonowie jako ród, byli niezwykle prężni, pracowici i uzdolnieni. Trudno też dziś, w epoce komputerów i błyskawicznego przepływu informacji nie docenić przeogromnego wkładu jej przedstawicieli w polską naukę i gospodarkę.
Interesującym jest, że dzieje pani Justyny Berson, choć jakże skromnie tu przedstawione, nie były jedynymi dziejami kobiety w historii Boglewic.
Przed laty, w wieku XV niezwykle głośnym było wydarzenie, które w swoich kronikach opisał największy z polskich dziejopisów Jan Długosz. W dniu 6 stycznia 1466 roku na boglewickim dworze zabity został z polecenia swojej żony Doroty, Jakub Boglewski. Ta bowiem związana romansem z księdzem Janem Pieniążkiem, synem podkomorzego krakowskiego, tak bardzo pragnęła pozbyć się męża, że namówiła do tej zbrodni swojego sługę Adama Jaczechowskiego, rycerza herbu Belina.
Po dokonaniu mordu sprawcy zbiegli z miejsca przestępstwa, uciekając przed pościgiem podjętym przez brata zamordowanego, Mikołaja Boglewskiego, wojewodę warszawskiego. Dorota skryła się w położonym już w Prusach Działdowie a Pieniążek u krewnych. Jego ojciec Mikołaj zbulwersowany postępkiem syna osobiście wydał go prawu. Sprawca, pod odsiedzeniu wyroku w lipowieckim zamku położonym nieopodal Krakowa, stał się przywódcą krakowskiej złotej młodzieży.
Zdarzenie to na długo zapadło w ludzka pamięć i choć podobnych wypadków zdarzało się zapewne więcej, to jednak było najgłośniejsze. Dotyczyło przecież nie byle jakich person. Być może też (choć to raczej między bajki włożyć należy) pomny tego faktu sam wieszcz narodowy Adam Mickiewicz podjął temat, który stał się kanwą jednej z jego najbardziej znanych romantycznych ballad pt. „Lilie”, rozpoczynającej się od słów:
„…Stała się rzecz niesłychana,
pani zabiła pana…”
Może to i prawda choć jak wspomniałem, przypadków uśmiercania niechcianych mężów przez wiarołomne żony w przeszłości jak i dziś, znalazłoby się nie mało. Ale to Boglewice pierwsze miały swoją Dorotę, tak jak Troja swoją Helenę .
Mimo wielu lat, poważnego zbioru dokumentów dotyczących majątku Bersonów w Boglewicach i żyjących jeszcze ludzi pamiętających piękną panią z Boglewic, nie zachowała się jej żadna fotografia, która mogłaby posłużyć do konfrontacji opowieści z oryginałem. Być może, gdzieś tam w zakamarkach rodzinnych zbiorów znajduje się jej konterfekt, ale kto go odkryje?
Jedynym prawdopodobnym portretem jest znajdujący się w Muzeum Mazowieckim w Płocku, portret nieznanej pani Berson. Spoglądająca z płótna kobieta jest w istocie niezwykle piękną, ale czy przedstawia Justynę Berson czy też jej bratową, żonę Michała Bersona, Jadwigę z Wawelbergów?
To jest właśnie owa tajemnica, która wielu stara się jak dotąd bez skutku rozwikłać.
Kim była owa piękność z Boglewic, od biedy można by dziś określić. Jaka zaś była, piękna czy nie, trudno byłoby jednoznacznie ustalić, bowiem gusty w tej kwestii zmieniają się w każdej epoce.
Dzieje Boglewic i ich właścicieli obfitują w wiele interesujących epizodów z których każdy wart jest podjęcia. Dzieje rodziny Boglewskich czy Bresonów, ich koligacje, znaczenie i dorobek są niezwykle ciekawe i nadal czekają na swoich badaczy.
W niniejszej opowieści przedstawiłem jedynie pewną kompozycje wydarzeń, faktów i powiązań niejako zachodzących na siebie i połączonych (myślę) w dość sensowną całość. Zasugerowałem pewne dzieje, ot epizod biograficzny, sprawę, podłoże której warte jest zachowania w ludzkiej pamięci. Z takich epizodów składa się teraźniejszość, dzień dzisiejszy. Czy jest on lepszy czy też gorszy, inna to już sprawa. Jest jaki jest, bowiem my również tworzymy dzieje tej ziemi kontynuując nawet nie zamierzenie, poczynania naszych przodków. Na pewno jednak opierając się na ich doświadczeniach.
Wiele z lokalnych opowieści, to niekiedy wypaczone echa zasłyszanych niegdyś fragmentów wydarzeń. Tak jak i sprawa dotycząca pochodzenia nazwiska Berson.
Dość stare przekazy powiadają, że pierwszym i niejako legendarnym protoplastą rodu był niejaki Berek. Ten dorobiwszy się w jakiś sposób majątku, utworzył po latach spółkę rodzinną pn. „Berek i Syn”. Stąd tylko niewielka fonetyczna paralela do nazwiska Berson.
Jest to oczywiście legenda nie podparta żadnym naukowym badaniem, którą dla porządku przytaczam, choć kto wie? Śledząc dzieje powstawania nazwisk żydowskich, które niekiedy dość przypadkowo nadawano, legenda ta może mieć zupełnie logiczne podłoże. No, ale to tylko legenda…
Czy jednak legendą jest zaklęty na wieki w boglewickim mauzoleum nagrobny napis, którego treść przytoczę tu w dość niezgrabnym tłumaczeniu”
“Moja ukochana miłości,
Moje najdroższe dziecko,
Moja radości, moje szczęście,
Moje słońce, moje światło,
Moja chwili obecna, moja przeszłości,
Moje życie, moje wszystko –
przebaczcie mi”.
Słowa te powracają echem w wielu istnieniach i żyją! Są przecież nieśmiertelne a jakże bliskie każdemu z nas. Każdy otrzymuje jakiś prezent z którymś kiedyś musi się pożegnać. Tak właśnie jest z darem życia, którego zwrot jest życia tego filozofią…
Tajemnicę przetrwania i swoich związków z fanatyczną wielbicielką Hitlera Elsą, zabrała Justyna Berson ze sobą do grobu. Również tajemnicę swej semickiej aryjskości…A może jednak rozwiązania tej zagadki należałoby szukać zupełnie gdzie indziej…
Dziś żyją w Polsce jedynie 3 osoby noszące to nazwisko i wszystkie w Warszawie. Kim są ci ludzie i jakie związki łączą je z Boglewicami? Rozwiązanie tego problemu być może przybliży nieco postać Justyny Berson i jej niebywałego szczęścia w niezwykle trudnych czasach. Szczęścia, którego zabrakło w czasach wydawałoby się już łatwiejszych. Potraktowały one panią Bersonową z iście życiową ironią. Ci którzy ją prześladowali, darowali jej życie, zaś ci dla których żyła i którym służyła, okazali się jakże niewdzięczni i bezlitośni.
Żadne jednak działania nie przyćmiły wizerunku boglewickiej piękności i jej legendy. Pozostała tajemniczą wśród spraw wokół których żyła.
Dlaczego?