Mimo – jak się wydaje – narastającej posuchy na rynku księgarskim, nie maleje jednak zainteresowanie odnoszące się do niektórych zagadnień, czy dorobku znanych publicystów, a których to publikacje szybko trafiają do Czytelników.
Poza nimi istnieje jeszcze jeden dział, który nie tylko nie poddaje się regresyjnej tendencji, ale na którego to publikacje, nadal jest wielkie zapotrzebowanie.
To właśnie regionalistyka z uwagi na niedoinwestowanie przez gremia do tego zobowiązane, mimo popytu nie jest w stanie sprostać zapotrzebowaniu. Dlatego też wszelkie publikacje tematyczne są stale poszukiwane.
Tylko dzięki wielkiej pasji i tzw. samozaparciu, na regionalny rynek trafiają kolejne bestsellery.
Grójeckie mimo bogactwa wydarzeń historycznych, ludzi związanych z historią Polski i nie tylko, także obszernego zasobu zabytków architektury sakralnej i rezydencjonalnej, jest nadal mało znane. Jak dotąd nie powstało żadne gremium naukowe, które by opracowało dzieje regionu, większość publikacji wydawana jest ze środków własnych autorów, w związku z czym nakłady są w zasadzie sygnalne, to dzięki pracy kilku zaledwie pionierów tej literatury, kolejne materiały docierają do zainteresowanych.
W dniu 1 marca br. w księgarni Krzysztofa Lichosika w Grójcu można było nabyć kolejną książkę autorstwa Andrzeja Zygmunta Roli – Stężyckiego pt: „Grójec i okolice”, zawierającą 20 rozdziałów odnoszących się do niezwykle interesujących wydarzeń z dziejów miasta i okolicy. Znalazły się tam informacje o związkach regionu z Tytusem Liwiuszem Boratinim – architektem, optykiem i mincerzem Adamem Bonieckim – największym polskim heraldyku i innych o nie mniejszej sławie i zasługach, Edwardzie Dwurniku – jednym z największych polskich malarzy współczesnych, rodzinie Kłuszjów – repatriantów zza Buga, Mazowieckiej Częstochowie, Świętej wsi Żdzary, rokoszu Lubomirskiego, rodzinach Małachowskich i Hiberbergerów, Władysławie Borzykowskim, Stanisławie Jaszowskim i Teofilu Stanisławskim – powstańcach 1863 roku, rodzinie architektów i muzyków – Lessel`ów, czy związkach rodowych Kozietulskich, Wodziczańskich, Lekarskich, Somczyńskich, Watraszewskich i Krakowiańskich z królem Anglii Haraldem II Godwinsonem.
„Grójec i okolice” to kolejny – siódmy już – tom esejów regionalnych, zwierający w sobie ogromny ładunek wiedzy, nie tylko o regionie. To kolejny też bestseller regionalny i wydany też – jak i poprzednie – nakładem własnym Autora, co może dziwić, ale…takie są realia.
Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki jest niestrudzonym tropicielem spraw i dziejów regionu. Jego dotychczasowa twórczość publicystyczna jest już dziś ponadczasowa i unikatowa, a przecież nie jest ona jego wyłączną domeną, Od lat fotografuje, kataloguje i wystawia w różnych regionach Polski tzw. Grójecczana w cyklu „Regionalia”: „Świątynie. Kościoły i kaplice w Grójeckiem”, „Pałace i dwory w Grójeckiem”, „Cmentarze w Grójeckiem” i „Budownictwo industrialne w Grójeckiem”.
Może powiat, Grójec i gminy regionu zainteresowałby się tym dorobkiem, który bezsprzecznie powinien stanowić stałą ekspozycję w regionalnym muzeum pn. „ Kolekcja Roli – Stężyckiego”. Jeśli tak się nie stanie, kolekcja ta jak i większość jego dorobku strawi czas i bezmyślność.
Przytoczę tu fragment posłowia jakie Autor zawarł w swojej książce:
„Dlaczego to robię? Przecież takie historyczne dociekania są skomplikowane, czasochłonne i…niestety kosztowne. Być regionalistą nie jest łatwo. Należy w tym miejscu sprecyzować pojęcie regionalisty, bo jest ono najczęściej źle interpretowane. Otóż regionalistą jest najczęściej człowiek, dla którego dzieje jego Małej Ojczyzny są bardzo ważne, a może i najważniejsze.
On to bowiem nie zważając więc na trudności, prowadzi osobiste badania, zmierzające do okazania osób i zdarzeń, o których zapomniano, bądź zgoła nikt i nic o nich nie wiedział, a które to mają wielkie znaczenie dla regionu i jego społeczności.
Poszukiwania takie prowadzone wieloaspektowo, odnoszą się do wielu dyscyplin naukowych i wielu też technik badawczych, w których to wyniku, tworzy się prywatne, wielo tematyczne archiwum. Także z rejestrowania bieżących wydarzeń na różnych też nośnikach.
Takie archiwum bywa bezcenne…zawiera ono bowiem skarby, wśród których są i te odnoszące się także do dziejów wielu lokalnych rodzin.
Badania źródłowe wymagają solidnej wiedzy, właściwej selekcji dokumentów i krytycznej ich oceny. Efekty tej działalności skutkują tym, że tworzona przez regionalistów baza, w wielu przypadkach mogłaby zainicjować powstanie lokalnego muzeum i wypromować region dotychczas mało znamy, albo też niedoceniony. Tym samym też wzmóc lokalny patriotyzm. Niestety, w większości przypadków baza ta pozostaje nadal prywatnym archiwum, a rzesza zainteresowanych lokalną historią, wyważa przysłowiowe otwarte już drzwi.
Czy warto być regionalistą? Nie wiem, nigdy nie stawiałem tak materialnie tego pytania. Zapewne warto, bo uważam za swój obywatelski obowiązek, ochronę i promocję dowodów świadczących o naszej – w tym mojej – przeszłości. Mimo tego nurtuje mnie pewien problem. Jak to możliwe, że czerpiąc z wiedzy lekarza, prawnika czy też innych a niezbędnych nam specjalistów, bez wahania płacimy każdą określoną taksę, zaś regionaliści – z których prac korzysta też wielu – nie dość, że płacą innym za wykonywaną przez siebie pracę, to jeszcze jej wyniki w większości przypadków na własny też koszt publikują.
Czy warto więc być regionalistą?
Regionalista to wolontariusz. To modne dziś określenie jest – moim zdaniem – bardzo nadużywane, bowiem system społeczny jest tak zorganizowany, że system wolontariatu jest zbędny. To Państwo, w którego budżecie zaplanowano środki na potrzeby społeczne, a zebrane z części naszych podatków, zobowiązane jest pokryć społeczne też z tego tytułu potrzeby.
Jak to więc jest, że Państwo – też samorządy – potrafią zabezpieczyć potrzeby – niemałe – partii politycznych, znaleźć nadzwyczajne środki na sfinansowanie różnych tzw. masowych imprez kulturalnych, czy wzniesienie kosztownego a niczym nie uzasadnionego pomnika, a nie mają środków na zabezpieczenie wielu podstawowych potrzeb choćby ludzi bezdomnych, chorych, że o regionalistyce nie wspomnę?
Wolontariat to chęć niesienia pomocy z potrzeby serca, a nie pomoc wymuszona sytuacją, z której to Państwo – też samorządy – skwapliwe korzystają,
Regionalista jest więc wolontariuszem, wyręczającym Państwo – w zakresie lokalnej historii – w poszukiwaniu tego, czego przewidzieć nie można, a co rozwiązania wymaga. Regionalistyka – podobnie jak związana z nią genealogia – jest w pewnym sensie archeologią historii. Regionalista – też genealog – wie, czego szukać, ale nie wie gdzie. Badania wymagają więc środków, nie gwarantując sukcesu. No, ale bez ryzyka nie byłoby cywilizacyjnego postępu. W ten sposób Heinrich Schliemann w 1873 roku odkopał Troję. Tylko że on …miał sponsorów.
Chyba więc warto być regionalistą, choć w wielu przypadkach wspomniane trudności można rozumieć, bo – jak wielu zapewne myśli – regionalistyka okazać się może niebezpieczną, jeśli odszuka się to, czego wielu wolałoby nie widzieć, ale…albo szukamy prawdy, albo organizujemy igrzyska.
Odniosłem się do swoistej definicji regionalistyki z pełną świadomością wiedząc, że wsadzam przysłowiowy kij w mrowisko. Wszak w otaczającym nas świecie podobno nic nie ma za darmo, a pewnym jest tylko śmierć i podatki. Jeśli więc jestem regionalistą, to i przekonanym do tego, co robię, a do czego też zachęca mnie stałe zapotrzebowanie Czytelników na prace regionalistyczne.
Dlatego jestem regionalistą, człowiekiem odpowiedzialnym za zachowanie prawdy o tych, o których by zapomniano i o tym, co zaginąć mogłoby. Zaś wolontariuszem historii dlatego, że tylko w ten sposób mogę spełniać swoją misję, bo że to misja, nie mam wątpliwości. To zaś dedykuję tym, którzy z racji wyboru i społecznego zaufania, też misjonarzami prawdy i uczciwości być powinni i muszą. Nie tylko w zakresie historii…”
Książka Andrzeja Zygmunta Roli – Stężyckiego – jak i wszystkie poprzednie – powinna znaleźć się w bibliotece, każdej świadomej swojego miejsca zamieszkania rodzinie, o czym będzie można mówić z Autorem na kolejnym spotkaniu autorskim.