Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki
Bohaterstwo od głupoty, dzieli podobno jeden krok. Rzecz w tym, że bohaterami są nieliczni, zaś głupoty doświadcza wielu.
Istnieje jeszcze pojęcie brawury, ta jednak zarezerwowana jest w zasadzie dla indywidualistów. Natomiast ryzykant to już ktoś na pograniczu szaleństwa.
Podsumowując powyższe, to w każdym z tych określeń, istnieje fragment tych obocznych. To zaś w przełożeniu na rzeczywistość, jest portretem własnym Polaków.
I jest to prawda.
Prawdą jest także i to, że w wielu przypadkach – analizując rodzimą historię – bez tego szaleństwa nie utrzymalibyśmy naszego skrawka ziemi w tym najtrudniejszym centrum Europy. Aby więc być Polakiem, trzeba być nieco szalonym.
Gwarantuję, że gdyby w to miejsce zainstalować Francuzów, Anglików, Niemców, a nawet Szwedów i innych innostrańcow, świat dawno zapomniałby o tych nacjach.
Dobrze więc że jest jak jest. I tak być musi.
I takiego Polaka – też katolika – świat postrzega.
Może i z pewną dozą ironii, ale to ten świat takiego Polaka utworzył. Polaka, który dzięki owej romantyczności, chronił tchórzliwą Europę przed przeróżnymi też pohańcami ze Wschodu i Polaka, który mając też świadomość, że Europa w niczym go nie wesprze, z Panem Bogiem tylko tkwił w aliansie.
To zniewalająca Polskę przez 123 lata Europa, utrwaliła w nas stały opór, przed jakimikolwiek zakusami na naszą niezależność i to niezależnie czy w odniesieniu do społeczeństwa, czy też każdego z nas indywidualnie.
Owe 123 lata są oczywistym skrótem myślowym, bowiem w tym czasie wiele obszarów dawnej Rzeczypospolitej posiadało pewną autonomię, a Królestwo Polskie do 1831 roku nawet sejm, konstytucję i armię. Autonomie te w wyniku kolejnych zrywów narodowych, powoli ograniczano. Po 1918 roku, wiele regionów zostało też w wyniku plebiscytów przyłączone do tzw. II Rzeczypospolitej. A więc przytoczone wyżej 123 lata nijak się mają do rzeczywistości. To tylko uproszczenie, które ma to do siebie, że…jest błędne. I ono też powodowało, że nie zawsze prawdziwa informacja, prawdą się stawała. I w tej jakby oszukanej prawdzie, wychowano kilka pokoleń, ugruntowując w nas poczucie krzywdy, dystansu dla obcych i…wzrostu sympatii nacjonalistycznych. W efekcie zaś nadwrażliwość i brak poczucia rzeczywistości politycznej.
Oczywiście nie należy przekładać tego na nadużywanie pojęcia patriotyzmu, który przecież jest niezbędnym elementem życia społecznego i wartości osobistych. Pojęcie to musi być jednak właściwe i nigdy nie kojarzone z szaleństwem, głupotą i stanem, zwanym potocznie „kozietulszczyzną”. Terminem utworzonym tak od nazwiska płk Jana Kozietulskiego i jego szarży pod Somosierrą w kampanii napoleońskiej 1808 roku, powtarzanym w latach PRL – u i w III RP, dla podkreślenia skłonności Polaków do niepotrzebnej brawury prowadzącej do ogromnych strat bez widocznego efektu.
Jest więc jak jest, wiele w naszej polskiej rzeczywistości półprawd, niedomówień i zwykłych przekrętów, ale w tym całym historycznym galimatiasie, tkwią indywidualne losy wielu Polaków. Także tych, którzy nie bacząc na owe stereotypy i nie zawsze świadomi rzeczywistości, złożyli ofiarę krwi na ołtarzu ojczyzny.
To właśnie oni nie pozwolili zaborcom i okupantom zapomnieć o tym, że Polska istnieje i oni też położyli podwaliny pod naszą współczesną suwerenność.
Powstanie Styczniowe 1863 roku, objęło także znaczną część Grójeckiego, a to m. in. dlatego, że w regionie tym mieszkało wielu ziemian, związanych tu lokalnie z działalnością społeczną, zatrudnieniem w systemie administracji i doskonale zorientowanych w nastrojach politycznych. Przede wszystkim zaś wychowanych w szacunku dla tradycyjnych wartości, w których służba dla ojczyzny była nadrzędnym obowiązkiem.
Region ten był rejonem działania oddziałów kpt. Apolinarego Młochowskiego, gen. Antoniego Jeziorańskiego, mjr Józefa Śmiechowskiego, płk Władysława, Bronisława i Józefa – braci Miniewskich, płk Władysława Kononowicza, mjr Władysława Grabowskiego, rodziny Ryxów i innych.
Wielu więc okolicznych ziemian – udział chłopów był nieliczny – aktywnie uczestniczyło w działaniach powstańczych, przemierzając „o głodzie i chłodzie” szlaki bitewnych dróg, z których wielu też nie wracało…
Małogoszcz to stara osada targowa, wzmiankowana już w 1136 roku, dziś niewielkie miasto – też siedziba miejsko – wiejskiej gminy – położone nad rzeką Łososiną, w powiecie jędrzejowskim, w zachodniej części województwa świętokrzyskiego. Położony na skrzyżowaniu uczęszczanych szlaków handlowych, w średniowieczu stanowił ważny ośrodek gospodarczy i – aż do czasów współczesnych – zawsze znajdował się na linii działań wojennych.
W okolicach miasta rozegrała się jedna z największych bitew Powstania Styczniowego, która do podręczników historii trafiła za sprawą krwawej bitwy stoczonej tu 24 lutego 1863 roku, a na której to kanwie Stefan Żeromski napisał jedną ze swoich powieści p.t. „Wierna rzeka”.
Wówczas to doszło tu do starć wojsk powstańczych dowodzonych przez gen. Mariana Langiewicza, oraz partii gen. Antoniego Jeziorańskiego, z przeważającymi wojskami rosyjskimi. Przewaga ta zmusiła ich do wycofania się z pola walki, ale zginęło wówczas około 300 powstańców. W odwecie Rosjanie zniszczyli miasto, wielu mieszkańców zabito, część ukarano zesłaniem na Syberię, dodatkowo zaś w roku 1869 pozbawiając Małogoszcz praw miejskich.
Na miejscowym cmentarzu grzebalnym znajduje się wiele mogił wówczas poległych, wśród których widnieje jeden szczególny. Wykonany z szarego piaskowca, emanuje czarnym, symbolicznym wizerunkiem krzyża orderowego i epitafium o treści:
Śp. Stanisław Jaszowski,
kapitan dowódca jazdy partii gen. Jeziorańskiego,
ur. w Woli Łychowskiej 28.09.1834.
Poległ za Ojczyznę w bitwie pod Małogoszczem
24.II. 1863 r.
Kim był ten powstaniec? Jaką była jego życiowa droga?
Może pytania te pozostałyby bez odpowiedzi, gdyby nie fakt, że ww. był ziemianinem grójeckim. Grójecczanin w Małogoszczu, a to jest już swego rodzaju sensacja. Do tego powstaniec i…prawie nieznany w regionie.
Jaszowscy to polska rodzina szlachecka przynależna do herbu Lubicz, wywodząca się z gniazda Jaszowice, położonego w gminie Zakrzew, w powiecie radomskim (dawne województwo sandomierskie), wzmiankowana po raz pierwszy w 1471 roku.
Około 1830 roku jedna z linii tej rodziny osiadła na dobrach Wola Łychowska w gminie Jasieniec. Pierwszymi Jaszowskimi osiadłymi w Woli Łychowskiej byli Józef i Klementyna Kicińska, rodzice Stanisława Wacława *1834, mającego też rodzeństwo: Leokadię †1831, Artura Dominika Erazma *1832, Piotra *1836, Anielę *1838 i Andrzeja *1840.
Stanisław Wacław Jaszowski urodził się 28.09.1834 roku w Woli Łychowskiej, wsi położonej w gminie i parafii Jasieniec, w powiecie grójeckim. Był synem Józefa (1788 – 1865, syna Piotra, wnuka Adama i prawnuka Stanisława) – kapitana, uczestnika wojen napoleońskich, Powstania Listopadowego 1830 roku i Klementyny Kicińskiej (1809 – 1880). Jego bracia: Artur (1832 -? i Władysław (1840 – 1913) byli także uczestnikami Powstania Styczniowego.
Początkowo uczył się w domu rodzinnym w Warszawie, dokąd przeniósł się wraz z rodzicami, którzy stąd kierowali swoim gospodarstwem. Jego nauczycielem był nieznany z imienia Modzelewski, przygotowujący go do egzaminów w gimnazjum realnym, do którego wstąpił w 1844 roku. Po jego ukończeniu studiował przez dwa lata w Instytucie Agronomicznym w Marymoncie (współcześnie zachodnia dzielnica Warszawy, a potem odbył praktykę w Tarnogórze koło Izbicy Lubelskiej.
Wykształcenie to zwolniło go z obowiązku służby wojskowej i przez kolejne dwa lata prowadził wraz z matką gospodarstwo rodzinne w Woli Łychowskiej.
W 1859 roku zawarł związek małżeński z Wandą Katarzyną Zakrzewską (1840 – 1899) pochodzącą z miejscowości Celejów nad Wisłą, położonej niedaleko Wilgi w powiecie garwolińskim, z którego to małżeństwa pochodziło potomstwo: Kazimierz Tadeusz (1860 – 1923) i Józef Zachariasz (1862 -?).
Zakupił potem od ojca rodzinne dobra, zabezpieczając na nich dożywocie rodzicom.
Stanisław Wacław, był wielce aktywnym społecznie ziemianinem, członkiem Towarzystwa Rolniczego i bardzo zaangażowanym w ruch narodowo – wyzwoleńczy.
Był w stałym kontakcie z wówczas jeszcze płk Antonim Jeziorańskim, przygotowującym wówczas w regionie, szkolenie młodzieży do służby w szeregach armii powstańczej.
Powstanie dla niego rozpoczęło się w dniu 23.01.1863 roku, w którym to Stanisław Jaszowski przyprowadził do obozu Jeziorańskiego, stacjonującego pod wsią Jeruzal w gminie Mrozy, ponad pół plutonu młodych mężczyzn uciekających przed branką do carskiego wojska. Wraz z nimi i oddziałam liczącym około 400 powstańców połączył się ze stacjonującym pod Prażmowem koło Grójca, oddziałem mjr Józefa Śmiechowskiego, tworząc partie licząca około 600 osób.
W dniu 3.02.1863 uczestniczył w ataku na Rawę Mazowiecką, skąd wraz z oddziałem dotarł pod Opoczno, by podejść pod Kielce, które wraz z oddziałami gen. Mariana Langiewicza i płk Apolinarego Kurowskiego, planowano zająć, lokując w nich kwaterę główną władz powstańczych.
Liczący w dniu 22.02.1863 roku około 1500 powstańców oddział Jeziorańskiego, w którym służył Jaszowski, wkroczył do Małogoszcza, aby spotkać się z oddziałem dowodzonym przez gen. Mariana Langiewicza, rozkwaterował się na miejscowym cmentarzu i jego okolicach, bowiem niewielkie wówczas miasto nie mogło zapewnić kwater.
Niestety, przez około dwa dni, nie było zgody między dowodzącymi, Jeziorański był w opozycji do Langiewicza, a towarzyszący im młodsi dowódcy: Czachowski, Ulatowski, Trąbczyński, Laskowicz i Śmiechowski, byli przeciwni łączeniu sił. Sytuacja taka musiała wpływać na morale słabo ustrojonych i nie wyszkolonych powstańców.
Dwa dni później 24.02.1863 roku, nacierające z trzech stron oddziały rosyjskie, dowodzone przez płk Włodzimierza Dobrowolskiego (3 kompanie piechoty, szwadron dragonów i 2 działa), idącego z Chęcin, mjr Gołubowa (3 kompanie piechoty), nadciągające od strony Jędrzejowa i napierające od strony Kielc oddziały gen. Ksawerego Onufrego Czengiery (3 kompanie piechoty, szwadron dragonów i 2 działa), zaatakowały połączone siły powstańcze.
Walka rozgorzała w centrum Małogoszcza, ale nie przygotowane na takie siły oddziały powstańcze zmuszone były do wycofania się z miasta. Aby umożliwić im swobodny odwrót, żołnierzy rosyjskich zaatakował oddział jazdy dowodzony przez kpt. Stanisława Wacława Jaszowskiego, dotychczas stojący w odwodzie na cmentarzu.
Niestety atak Jeziorańskiego załamał się szybko, nakryty ogniem rosyjskich armat, których tu się nie spodziewano. On sam w tej szarży poległ, pozostałych zaś dziesiątkowali Rosjanie.
Mimo tych strat, szarża ta wyhamowała pościg za będącym w odwrocie Langiewiczem, który przekroczył Łososinę i oddalił się wraz z pozostałymi powstańcami na bezpieczną odległość.
Wg lokalnych opisów w bitwie tej zginęło około 300 uczestników powstania, których Rosjanie polecili zebrać i pochować we wspólnej mogile, którą dla zatarcia śladów i pamięci, rozjechano końmi. Wkrótce też zarosła ona chaszczami, bowiem nadzór policji skutecznie uniemożliwił jakiekolwiek prace porządkowe.
Po długich staraniach żona Jaszowskiego – wówczas 22 letnia – korzystając z protekcji różnych a wpływowych osób, zdołała uzyskać od naczelnika wojennego gen. lejtnanta Aleksandra Uszakowa zgodę na dokonanie ekshumacji zwłok męża. Mogła tego dokonać jedynie przy okazji ekshumacji zwłok Zofii Dobronokowej, córki wysokiego urzędnika carskiego, która była sanitariuszką w oddziale gen. Langiewicza.
Ekshumacji dokonano w nocy i tylko w obecności Zofii Jaszowskiej. Zezwolono jej na wzniesienie na małogoskim cmentarzu grobowca z krzyżem, ale z napisem bez podania daty i okoliczności zgonu, bez prawa przeniesienia zwłok.
Śmierć Stanisława Wacława Jaszowskiego, wywołała kryzys finansowy rodziny, co zakończyło się przejęciem dóbr przez brata – Władysława Jaszowskiego, dziedziczącego także w części po zmarłym w 1865 roku ojcu – Józefie. Niestety i ten manewr nie odniósł spodziewanego skutku, ponieważ niebawem majątek ten sprzedano na licytacji Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego.
Kuratelę nad nieletnimi synami Stanisława Wacława przejęli krewni zmarłego: Józef Wincenty Izydor Jaszowski syn Ksawerego Klemensa i Alojzy Matulay – brat przyrodni z Warszawy i jego siostra Leokadia Dobrzyńska, wdowa po zmarłym na Syberii Józefie. Ich dobra w Dąbrówce Ruskiej koło Włodawy, przejęła w dzierżawę Wanda Jaszowska, wdowa po poległym w Małogoszczu kapitanie, która tam osiadła po opuszczeniu Woli Łychowskiej, którą rodzina Jaszowskich na zawsze opuściła.
I na tych wydarzeniach zakończył się łychowski epizod Jaszowskich, stanowiący jakże wyraźny przykład losów polskiej rodziny w okresie zaborów. Rodziny, która dla ojczyzny w każdym pokoleniu składała ofiary krwi.
Takich to rodzin jest w regionie więcej. Kto wie, może należałoby podjąć bardziej szczegółowe badania, odnośnie pozostałych, a dotąd nieznanych „polskich dróg”?