Przy głównym dukcie modrzewiowego

Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki

Przy głównym dukcie modrzewiowego rezerwatu w Małej Wsi pod Belskiem, wiodącego od pałacu Walickich ku Rożcom, w połowie jego biegu po stronie północnej, zza wszędobylskich tu krzewów wychyla się obły, podłużny kształt porośniętej mchem ogromnej kłody. Nawet w tej postaci ten omszały, porastający grzybami,Replica Watches w połowie wypalony i gnijący od ponad pięćdziesięciu lat pień wzbudza szacunek. Jego wielkość jest nawet dziś jeszcze doprawdy imponująca. Otoczony swoim zapewne i równie dorodnym potomstwem, cieszy się zasłużonym szacunkiem, uroku miejscu przydając.
To pień „Wojewody”. Tak zwano najstarszy w małowiejskim lesie modrzew polski (larix polonica) liczący w chwili powalenia około 400 lat! Nie zwaliły go huragany, burze i zawieruchy dziejowe. Nawet okupanci niemieccy liczący na pozyskanie z kniei na wojenne potrzeby cennego, modrzewiowego drewna, oszczędzili ten przepiękny i unikatowy okaz podczas klasyfikowania surowca na zrąb.
Nie oparł się jednak modrzew kolejnemu najeźdźcy, watahom sowieckich żołdaków, którzy dla zabawy podpalili Jego Wysokość, godząc w niego zapalającymi pociskami.
Obraz palącego się w środku lasu ogromnego drzewa, był iście szatańskim widowiskiem. Rozpacz potomstwa okalającego strzelający iskrami pień i dzika radość bezmyślnej czeredy, dopełniały tego piekielnego wizerunku iście czartowskiego igrzyska.
Tryskając snopami iskier, z wielkim hukiem zapadł się Wojewoda w ciżbę paproci, kończąc swój wielowiekowy żywot w jęku wiatru i zawodzeniu drzew. Konary pozostałych przy życiu, również osmalonych ogniem modrzewi, otuliły go resztkami gałęzi, przez lata lecząc swe zadane przez najeżdżców rany. Wojewoda zaś ich cieniu zapadł w sen wieczny, dając schronienie i strawę tysiącom leśnych istnień i pokoleń.
Ponad pół wieku spoczywa tam sobie ten leśny Dostojnik stanowiąc nie lada sensację i powód do przemyśleń, nad ludzką bezdusznością. Otoczony zasłużonym szacunkiem, żyje nadal w pamięci okolicznych mieszkańców i w biologicznej symbiozie z ziemią, w której się zrodził i wyrósł. Jak ci ludzie…
Imie jakie mu nadano „Wojewoda”, odnosiło się do równie wielkiego w swoim środowisku magnata i jednego z ostatnich reprezentantów sarmackiej kultury Bazylego Walickiego, wojewody rawskiego.
Bazyli Walicki herbu Łada był synem Aleksandra i Pudencjanny Czosnowskiej, wnukiem Kazimierza i Anny Komuńskiej, prawnukiem Jana i Zofii Nowomiejskiej, praprawnukiem Daniela i Zofii Niedabylskiej. W pamięci potomnych (zwłaszcza poddanych) zapisał się niezbyt dobrze, choć i pozytywnych ocen tej postaci znalazłoby się wiele. Cóż, był dzieckiem epoki i kontynuatorem wielowiekowych tradycji Rzeczypospolitej szlacheckiej, sarmackiej… Inna rzecz, czy dobrych tradycji…Położył jednak podawliny pod małowiejską świetność, trwającą ponad 200 lat.
Waliccy wywiedli się ze wsi Kopana, którą posiadali już w średniowieczu, zwąc się wówczas Kopańskimi. Nazwisko Walicki przyjęto od wsi Waliska pod Latowiczem, nadanej im w roku 1436 przez książąt mazowieckich, braci Janusza Starszego i Bolesława. Wówczas to część Kopańskich przyjęła nowe miano, podkreślając w ten sposób pewną odrębność i niezależność od starego trzonu rodowego. Stale jednak posiadali świadomość związków krwi z Kopańskimi i grójecczyzną.
Jak wspomniałem, był Walicki typowym przedstawicielem epoki ze wszystkimi tego konsekwencjami. W posiadanie dóbr małowiejskich wszedł w połowie XVIII wieku, odkupując je od rodziny Zbierzchowskich, dziedziców również dóbr belskich, będąc już właścicielem…Mogielnicy! Tę otrzymał od sulejowskiego konwentu cystersów, dotychczasowych właścicieli miasteczka, w wyniku zamiany swych dóbr.
Nie miała Mogielnica szczęścia do Walickiego. Nadzieje mieszczan związane z tą transakcją okazały się płonne. Walicki w niczym nie był lepszy od cystersów.pinclones Okazał się wielce samowolnym i nic sobie nie robił z obowiązującego prawa. Odebrał miastu jego wiekowe przywileje ba, przywłaszczał bezprawnie nieruchomości i prowadził iście rabunkową gosposdarkę. Jasne, że nie różnił się w tym od innych magnatów posiadających swoje prywatne miasta. Dzielnie im w tym dorównywał a może nawet przewyższał.
Wprowadził mieszczanom obowiązkowe powinności i daniny a w przypadku ich oporu, łamał go siłą. Prowadził z nimi wieloletnie spory i procesy, niekiedy je przegrywając, ale nawet królewskie wyroki nie wymogły na nim podporządkowania się prawu. Nowe nadane mieszczanom królewskie przywileje w latach 1780 i 1792 nie zmieniły stanowiska dumnego magnata. Nie uczynił tego i ostatni przywilej nadany miastu w 1796 roku przez Prusaków.
Po doprowadzeniu miasta do prawie kompletnej ruiny, Walickiego nie zmógł nawet proces przed sądem królewskim a następnie pruskim, wytoczony mu przez mogielnickich mieszczan, bowiem mimo iż uzyskali korzystny dla siebie wyrok, ten pozostał jedynie na papierze!
Sytuację zmieniło powstanie Królestwa Kongresowego, choć nadal nie brakowało kłopotów, powodowanych przez posiadającego miasto do roku 1866 Walickiego. Jedynymi śladami po rządach tej rodziny pozostały w mieście rozpadająca się już drewniana zabudowa i…klasycystyczny ratusz, wzniesiony tu przez synową Bazylego, Klementynę ze Skarbków Kozietulskich. Przez synową, bowiem Bazyli pozostał sarmatą do końca swoich dni.
Ożeniony z Różą Nieborską kasztelanką płocką, dochował się siedmiorga dzieci: Kazimierza – starostę sochaczewskiego, rotmistrza kawalerii narodowej, posła i asesora koronnego, żonatego z Anną Krasińską starościanką siemiachowską, córką Ignacego i Agnieszki Potkańskiej. Ten zmarł młodo nie pozostawiając potomstwa, Józefa – starostę mszczonowskiego, żonatego z Klementyną Kozietulską, Teresę – zamężną za Janem Rzeszotarskim sędzią ziemskim rawskim, Annę – zamężną za Stanisławem Rychłowskim kasztelanicem spicimirskim i szambelanem, Pudencjannę – zamężną za Antonim hrabią Stadnickim starostą zatorskim oraz Magdalenę i Marię.
Poza wymienionymi wadami miał także Bazyli Walicki wiele zalet. Wychowany patriotycznie służył Polsce jak umiał. Ukończył studia w Paryżu. Przechodząc kolejne stopnie obywatelskiej hierarchi w ówczesnej Rzeczypospolitej, został chorążym rawskim, następnie kasztelanem sochaczewskim, potem rawskim, by w końcu zostać wojewodą rawskim i kawalerem Orderów Orła Białego i Św. Stanisława.
Był niezwykle przedsiębiorczym człowiekiem i przyznać trzeba, dbającym o swoje interesy. Był również dobrym ekonomistą i znawcą zagadnień skarbowych. Położył wiele zasług dla Warszawy, zwłaszcza w zakresie jej urbanistycznego i ustawodawczego rozwoju, jako przewodniczacy Komisji Dobrego Porządku. One to przyniosły mu uznanie królewskiego dworu, któremu też Walicki był politycznie wiernym. Należał bowiem do wielkich zwolenników króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i był jego doradcą. Był także zwolennikiem dokonania reform Konstytucji 3 Maja. Mimo więc sarmackiego dziedzictwa, był postacią w miarę pozytywną, aczkolwiek z historycznego punktu widzenia, dość kontrowersyjną. Cóż, takie były czasy…
Dzięki przemyślanemu i co tu dużo mówić, intratnemu małżeństwu z kasztelanką płocką, córką senatora, oraz dochodami płynącymi z obdzieranych mieszczan mogielnickich i różnych krajowych inwestycji skarbowych, doszedł Walicki do znacznej fortuny. To pozwoliło mu na wystawienie w Małej Wsi, w miejsce starego, drewnianego dworku istniejącego w tym miejscu od XVI wieku, iście magnackiej rezydencji, godnej króla, który też w kilka lat potem, siedzibę tę odwiedził.
Budowę pałacu zlecono znanemu architektowi Hilaremu Szpilowskiemu, który też zaprojektował go w modnym wówczas, klasycystycznym stylu. Wnętrze ozdobiono rzeźbami i malowidłami wielkich ówczesnych mistrzów. Całość założenia otoczoną bocznymi oficynami, wkomponowano w piękny w części francuski, w części zaś wedle angielskiego założenia park, w którym zależnie od mody wznoszono przeróżne budowle, m.inn kaplicę grobową do dziś przecież zachowaną i zakładano wielce romantyczne stawy, w których przeglądały się przepiękne, nierzadko egzotyczne drzewa.
Do pałacu wprowadzono się w dniu 3 lipca 1786 roku, o czym świadczy do dziś zachowana drewniana tabliczka z wyrytym tam napisem: „Anno Dni 1786. D. 3 Junij. Wprowadzenie do pałacu”, zakotwiczona w przydrzwiowej wnęce za szkłem.
Zanim to się stało, na polecnie wojewody Hilary Szpilowski zaprojektował i wystawił w Belsku piękny kościół, z którym to przedsięwzięciem związana jest pewna legenda.
Przez lata Belsk należał do parafii lewiczyńskiej. Otóż w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, w czasie kiedy to Walicki uczestniczył we mszy, miejscowi parobcy pobili dotkliwie jego poddanych. Zeźlony tym wojewoda, „na złość” jakby postanowił wznieść kościół w Belsku powiadając przy tym, że „noga jego w lewiczyńskim kościele nie postanie”.
Być tak mogło. Walicki był człowiekiem konsekwentnym i raptownym. Niezależnie jednak od rzeczywistych wydarzeń, kościół w Belsku konsekrowano w 1779 roku z fundacji przecież wojewody. Tak więc z nikomu prawie nieznanej, niewielkiej mieściny awansował Belsk na wieś parafialną z małowiejskim, magnackim zapleczem. Powstała w przyszłości gmina w Belsku, była już tylko konsekwencją tych działań.
Mało tego, wojewoda zafascynowany rozwijającym się powoli rodzimym przemysłem, zbudował folusz tkacki w podmogielnickiej Otaląży, cegielnię w Belsku i Łęczeszycach a w małowiejskich dobrach tradycyjnie już rozwijał wzorcową hodowlę owiec. Nawet w swojej warszawskiej jurydyce zwanej Waliców próbował uruchomić cegielnię, w tym przypadku z nie najlepszym skutkiem.
W tej sytuacji wydawać by się mogło, ze Walickiemu nic już do szczęścia nie brakowało. Nic bardziej mylnego. Był przecież magnatem i to całą gębą. Nie byłby Walickim, gdyby nie mógł sobie splendoru dodać.
W 1787 roku król Stanisław August Poniatowski przebywał na Ukrainie a celem jego tam podróży, było spotkanie z carycą Katarzyną II, do którego to doszło pod Kaniowem, na Dnieprze. Co prawda spotkanie to nie przyniosło oczekiwanych skutków politycznych, ale droga powrotna umożliwiła królowi dokonywanie wizytacji południowych kresów Rzeczypospolitej. Tym samym do zjednywania sobie co znaczniejszych obywateli i tworzenia silnego stronnictwa królewskiego. Królowi zależało na społecznym poparciu, bowiem na rok przyszły tj.1788 miał być zwołany sejm (później znany był jako „czteroletni”) a wobec planowanych w państwie reform, poparcie osób wpływowych było monarsze niezwykle potrzebne.
Dzień 19 lipca 1787 roku stał się dla mieszkańców Małej Wsi, Belska, Łęczeszyc i kilku okolicznych, dniem szczególnym. Tego właśnie dnia tuż po południu, od strony Łęczeszyc wjechał do Małej Wsi orszak królewski, witany na granicy włości przez samego wojewodę Walickiego i jego dwór. Wojewodzie towarzyszył podkomorzy sochaczewski Gadomski.
Po wygłoszeniu mowy powitalnej, przy huku wiwatowych moździerzy Walicki poprowadził władcę do pałacu, gdzie oczekiwał na nich obiad i nocleg. Przed pałacem też nastąpiło właściwe powitanie. Po minięciu okazjonalnej bramy triumfalnej okolonej łacińskim napisem powitalnym, Stanisław August znalazł się w otoczeniu zgromadzonych na dziedzińcu dworzan i gości, w tym prawie wszystkich urzędników ziemskich województwa rawskiego. Wojewoda wygłosił mowę powitalną i po złożeniu należnych suwerenowi hołdów, wprowadził go na pokoje. Tam oczekiwała go wojewodzina wraz ze wszystkimi córkami.
Monarcha siadłszy za stołem wzniósł toast za pomyślność obywateli województwa rawskiego, po czym rozpoczęła się uczta, na którą zjeżdżali jeszcze spóźnieni goście. W dniu następnym król w swoim pokoju przyjął wojewodę i wyraziwszy mu swoją wdzięczność udekortował jego syna Kazimierza Orderem Św. Stanisława.(Wojewoda odznaczenie to jak i wiele innych posiadł już wcześniej). Przy okazji jakby udekorował również kasztelana sochczewskiego pana Lasockiego, Orderem Orła Białego. Ten był bowiem przewidywany na urząd marszałka trybunału.
Zadowolony król wyraził chęć pozostania w Małej Wsi do dnia następnego, w którym to obejrzał przyległy park i odwiedził sąsiedni Belsk, kościół i las modrzewiowy. Wieczorem odbył się uroczysty bal. Pałac iluminowano a widok był tak imponujący, że okoliczna ludność otoczyła park szpalerem, wpatrujc się w niecodzienne przecież obrazy iluminowane błyskającymi racami tańczącymi na niebie w rytm pięknej, barokowej muzyki, która maestrią swą przyćmiła na czas długi wszelkie wysiłki okolicznych kapel…
Następnego dnia – a była to sobota rano 22 lipca 1787 roku – królewski orszak opuścił gościnną Małą Wieś pozostawiając sytego zaszczytów i chwały wojewodę. Wydarzenie to znacznie umocniło pozycję Walickiego, który i tak w tym czasie osiągnął wyżyny powodzenia. Był senatorem i jednym z najbogatszych ludzi na Mazowszu.
Niestety szczęście nie trwa długo. W kilka lat później umarł starszy syn Kazimierz, następnie żona i przestaje istnieć Rzeczypospolita. On sam jako ostatni wojewoda rawski umiera w 1802 roku. Był pierwszym i ostatnim Walickim, który osiagnął taką pozycję społeczną, że o majątku nie wspomnę. Jego młodszy syn Józef Walicki starosta mszczonowski, był ostatnim z rodu Ładziców Walickich na Mazowszu. Królewską wizytę w Małej Wsi upamiętnia wmurowana sto lat później w niewielki kamień leżący przy parkowej alejce, mała marmurowa płyta z wyrytym tam napisem: „Król Stanisław August odwiedzając Bazylego Walickiego odpoczywał na tym kamieniu w dniu 20 i 21 lipca 1787 roku”, zachowana po dzien dzisiejszy.
Po śmierci wojewody dobra małowiejskie odziedziczył jego młodszy syn
Józef, starosta mszczonowski. Zawarł on związek małżeński z Klementyną ze Skarbków Kozietulską herbu Abdank urodzoną w 1783 roku, córką Antoniego starosty będzińskiego i Marianny Grotowskiej.
Klementyna była wielką miłośniczką Małej Wsi. Wiele czyniła by z tego miejsca uczynić centrum kultury i miejsce spotkań ludzi, dla których sprawy Rzeczypospolitej obojętne nie były. Zaczynała się epoka Napoleona. Walicka i jej bliscy ulegając urokowi polityki europejskiej cesarza, zostali wciagnięci w jej orbitę. Mała Wieś stała się rzeczywiście jednym z centrów patriotycznych i spotkań sympatyków polityki Napoleona zwłaszcza kiedy to brat Walickiej, Jan Leon Hipolit Kozietulski, późniejszy pułkownik szwoleżerów, rozpoczął służbę przy imperatorze. Również jej warszawski salon intelektualno polityczny w rodzinnym pałacu przy ul. Bielańskiej był przedłużeniem jakby Małej Wsi w czasie jej tam pobytu.
Pałac małowiejski przez lata tętnił życiem i nawet w chwilach żałoby i klęski bywał salonem i szpitalem. Klementyna Walicka jako mecenaska tych dóbr dbała o nie bezustannie. Po śmierci męża i brata na początku lat dwudziestych rzuciła się w wir pracy, nie zapominając przy tym o przyjaciołach i ukochanej poezji. Sama przecież pisywała wiersze. Ona też w 1822 roku wystawiła na belskim cmentarzu parafialnym rzadkie na prowincji (?) katakumby, w których pochowano wielu znakomitych ludzi związanych z małowiejskim dworem. Fundowała też wspomniany wyżej ratusz w Mogielnicy.
Józef i Klementyna dochowali się czworga dzieci: Marianny, Aleksandra, Antoniego i Józefy. Tymczasem nad Małą Wsią już pod koniec epoki napoleońskiej poczęły gromadzić się ciemne chmury, rozpoczynając jakby pasmo niepowodzeń. Pierwszy odszedł w 1802 roku wojewoda Bazyli Walicki. Następnie w roku 1811 ten ziemski padół opuściło dwoje ich dzieci: Marianna i Antoni. W 1821 roku pożegnał się ze światem brat Klementyny, Jan Leon Hipolit Kozietulski i tuż zaraz po nim Józef Walicki, zaś w 1831 roku śmierć zabrała Aleksandra, trzecie dziecko Walickich, którego nie oszczędziła epidemia cholery. Świat Walickich odchodził w przeszłość. W 1858 roku umiera drugi mąż Klementyny Piotr Wichliński, kasztelan i Dyrektor Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Klementyna pożegnała się ze światem w roku 1862. Zbliżała się nowa epoka, w której prym wiedli potomkowie Walickich po kądzieli.
Jedyna z Walickich, urodzona w roku 1807 Józefa była ostatnią z tego rodu. Na niej w chwili zamążpójścia zamknęło się to wielkie nazwisko. Jej matka Klementyna przebywała już stale w Warszawie.
W roku 1831 w Belsku, Józefa zawarła związek małżeński ze Stanisławem Rzewuskim, dymisjonowanym oficerem 1 kompanii lekkiej artylerii piechoty stacjonujacej w Grójcu, historykiem, literatem i członkiem Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Był synem Wacława, podróżnika, miłośnika Orientu i wielkiego patrioty. Ciężko chory na gruźlicę kurował się w Galicji. Zmarł jednak niebawem w dniu 2 lipca 1831 roku w Krakowie. Ulegając epidemii cholery, pozostawił owdowiałą w wieku 23 lat Józefę.
Po kilka latach, w 1834 roku Józefa ponownie zawiera związek małżeński, tym razem ze Zdzisławem Zamojskim synem ordynata Stanisława. Pani Zamojska po matce przejęła szacunek do rodzninnego domu i wiele też dla niego zrobiła. Jej dziełem było wykonanie rozległych stawów i kanałów. Zbudował również kaplicę, wyremontowała dom, znacznie upiększyła park i… położyła podwaliny pod gorzelnię w folwarku Stara Wieś. Zreszta Małą Wieś przedkładała nad rodowe pałace w Warszawie przy Bieleńskiej i Foksal, czy mężowski w Wiedniu. Z małżeństwa tego urodziły się trzy córki: Maria urodzona w 1841 roku, Zofia zamężna za Janem Tarnowskim i…
O dwóch ostatnich nic zgoła nie wiadomo. Marii dostała się w posagu Mała Wieś i ona też wyszła w 1863 roku w Dzikowie, majątku męża Zofii, za Jana Tadeusza księcia Lubomirskiego.
Jan Tadeusz to była postać dużego kalibru.Wielki patriota i społecznik. Jako członek rządu narodowego w powstaniu styczniowym został zesłany w głąb Rosji. Maria oczywiście podążyłą za nim. Tam w Niżnym Nowgorodzie, gdzie przymusowo osiedli, urodził im się w roku 1865 syn Zdzisław.
Do Małej Wsi powrócili w kilka miesięcy później. Wieś ponownie stała się centrum życia politycznego, naukowego i kulturalnego. Książę Lubomirski był naprawde wielkim. Jego biografia starczyłaby na niejedną dość obszerną książkę, a co nie jest celem niniejszej opowieści.
Był bibliofilem, historykiem, ekonomistą, edytorem, działaczem s[połecznym i erudytą. Zgromadził potężną bibliotekę z której później korzystało wielu do czasów nam współczesnych. Jako historyk napisał wiele prac, m.in. „Księgę Ziemi Czerskiej”, jedno z fundamentalnych dzieł traktujących o pradziejach tej ziemi oparte na nieznanych wówczas pracach źródłowych. Jako społecznik był jednym z założycieli Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego i Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Był twórcą wielu szkół, czytelni i bibliotek. Był także redaktorem i wydawcą, w tym „Kodeksu Dypolomatycznego Księstwa Mazowieckiego”. Współorganizował Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie oraz m.in. iniciatorem Towarzystwa Wkładowo – Zaliczkowego w Grójcu. Także z pobudek patriotycznych zakupił ruiny zamku w Iłży, które na własny koszt zabezpieczył, a dla ich bezpieczeństwa uposażył specjalne służby dozorujące.
W związku z licznymi obowiązkami, w Małej Wsi przebywał przeważnie latem. Tu w większości przypadków gospodarowała samotnie Maria Lubomirska wraz z dziećmi, bowiem poza wspomnianym już Zdzisławem, było jeszcze czworo rodzeństwa .
Zdzisław Lubomirski w 1893 roku ożenił się z Marią Branicką, wywodzącą się z jednej z najbogatszych rodzin w Europie i z największymi też rodami skoligaconej i zaprzyjaźnionej, w tym również dynastycznymi. Zdzisław dziedziczył Małą Wieś, jednak większość czasu spędzał w Warszawie w pałacu Branickich na ul. Frascati, oraz w darowanym młodym pałacu zwanym „białym”, w którym to obecnie znajduje się Muzeum Ziemi.
Był to człowiek wykształconym i bardzo ustosunkowny. Zajmował się polityką. Działał też w Komitecie Słowiańskim i we władzach Towarzystwa Dobroczynności.
W roku 1914 został prezesem Komitetu Obywatelskiego Warszawy, a w lipcu 1915 roku jej prezydentem. W roku 1917 wraz z kardynałem Aleksandrem Kakowskim i Józefem Ostrowskim wszedł w skład Rady Regencyjnej, pierwszej niepodległej władzy w byłym Królestwie Kongresowym, a w rok później osobiście przekazął tę władzę powracającemu z Magdeburga Józefowi Piłsudskiemu.
Sytuacja polityczna kraju sprawiła, że potem nie chciał już uczestniczyć w życiu politycznym, choć proponowano mu kandydowanie na prezydenta Rzeczypospolitej. Była to jego odpowiedź na przewrót majowy Piłsudskiego. Był potem senatorem, choć następnie znalazł się w opozycji. Pełnił również funkcję prezesa Naczelnej Organizacji Ziemiańskiej.
Mimo talentów politycznych, zabrakło mu ich w kwestiach rolnych. W wyniku jego działań, tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, postawił Małą Wieś w obliczu bankructwa, mimo niezłych dochodów ze starowiejskiej gorzelni. Niechybnie też doszłoby do tego, gdyby nie pojawił się kandydat na zięcia. Był nim wielkopolanin Tadeusz Morawski z rodziny Dzierżykrajów posiadajacych Jurków nad Obrą niedaleko Gostynia, Lubonię tamże, Oporów, Kotowiecko i Lulin. Był on absolwentem Wydziału Rolnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Spłacony z Jurkowa, zakupił majątek Żerniki położony pod Gnieznem. Uczestniczył w powstaniu wielkopolskim zdobywając trzykrotnie Krzyż Walecznych. Podjął pracę na Warmii i Mazurach, stale włączając się w nurt działań politycznych zmierzających do osiągnięcia sukcesu w zbliżającym się plebiscycie, mającym zdecydować któremu z państw Polsce czy Prusom, przypadną te tereny.
Podczas pobytu w Waplewie u państwa Sierakowskich (Helena Sierakowska była z domu Lubomirską) poznał tam córkę Zdzisława, Julię Lubomirską. Młodzi pobrali się w roku 1922 w małowiejskiej kaplicy w obecności ponad stu przedstawicieli obu rodzin, zaś ślubu udzielił kardynał Kakowski.
Sytuacja dóbr małowiejskich była wówczas trudną. Rodzina zdobyła się na wielki wysiłek pozbywając się części dorobku w tym Żerników po to, by oddłużyć hipotekę, co zresztą się udało. Młodzi państwo Morawscy na stałe osiedli w Małej Wsi. Zachowali ojcowiznę i podtrzymali rodową tradycję. Dochowali się pięciorga dzieci: Stanisława, Zdzisława (trzeci w rodzinie!), Kazimierza, Klementynę i NN, z których to syn Zdzisław Morawski, polityk, dziennikarz zamieszkały w Warszawie a przez wiele lat akredytowany w Watykanie, sumując rodowe tradycje w roku 1994 wydał książkę pt. „ Gdzie ten dom, gdzie ten świat”. Przedstawił w niej romantyczne wspomnienia swojego dzieciństwa i dziedzictwa. Dochował się trojga wnucząt: Magdaleny, Marty i Martyny.
Dekret o reformie rolnej wydany w 1945 roku zakończył tradycje dóbr małowiejskich i potomków Bazylego Walickiego, zmuszając rodzinę Morawskich do opuszczenia rodowej siedziby i zakazując im wstępu na teren powiatu grójeckiego. Zamknięto tym samym ponad dwustuletni okres małowiejskiej prosperity.
Przejęty przez ówczesne władze Polski pałac wraz z resztówką i parkiem stał się siedzibą Ośrodka Wypoczynkowego Urzędu Rady Ministrów, którym też do dziś pozostaje. Mimo pewnej degradacji nadal jest imponującym i przepięknym obiektem, świadczącym nie tylko o dobrym guście wojewody ale i solidnych muratorach. Jest perłą architektury w grójeckiem i jednym z niewielu w Polsce obiektów tego typu, tak dobrze zachowanych. Gościł w swoich murach wielu dostojników i polityków, również zagranicznych i był też świadkiem wielu wydarzeń, nie zawsze przychylnych tradycjom ziemiańskim i jakby nie mówić …polskim.
Zbiory biblioteczne w roku 1945 przejęło państwo, przekazując archiwalia do Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie i tym samym zakończyła się prawie dwustu letnia epoka gromadzenia zbiorów małowiejskich, zapoczątkowana przez wojewodę Bazylego Walickiego jeszcze podczas studiów we Francji.
Przez wiele lat pałac kojarzono z akatualnie urzędującą ekpią rządową, z rzadka wspominając jego prawowitych właścicieli a gubiąc tym samym naturalne związki ich pokoleniowej działalności na rzecz wsi, gminy, powiatu i państwa. Czym byłby Belsk bez Walickich i Małej Wsi i czym byłaby grójecczyzna bez Belska? A jak się do tego ma polskie sadownictwo?
Już powyższe uświadamia, że związki te są nierozerwalne i jak wielką była wyrządzona tym związkom krzywda.
Czasem zatopiony w gąszczu starodrzewu pałac, rozjaśniają przemyślnie rozlokowane reflektory, wydobywając z klasycznej budowli cały jej wdzięk i urok. Mieni się wówczas to starpolskie gniazdo ziemiańskie feerią barw i prezentując dumnie obłe kolumny przed portykiem, zwraca się frontalnie ku widzom jakby mówiąc: jam jest dwór polski…
Niekiedy przeżywa też pałac swoje wielkie dni. Tak było m.inn. w okresie od października 1996 do końca kwietnia 1998 roku, kiedy to w murach tej zasłużonej dla regionu budowli, na zaproszenie prezydenta Rzeczypospolitej Aleksandra Kwaśniewskiego, zlokalizowano Akademię Mozartowską, która to uczelnia stanowi część programu Europejskiej Fundacji Mozartowskiej (European Mozart Foundation) utworzonej w lutym 1993 r. a która to finasowana jest przez różne instytucje publiczne i prywatne.
Uczelnia ta nie posiada stałej siedziby. Zajęcia w niej odbywają się w różnych krajach a zajęcia prowadzone są przez najwybitniejszych profesorów z całego świata. Studiują w niej wybitni młodzi muzycy, doskonalący swój kunszt. Jest to więc rodzaj elitarnej uczelni a zlokalizowanie jej w Małej Wsi splendoru jej dodało.
W okresie, kiedy pałac małowiejski stanowił ostoję tej uczelni (ta stale zmienia miejsce swojego pobytu uświetniając i inne regiony partycypujące w kosztach) studenckie koncerty rozsławiały Małą Wieś nie tylko w okolicy. Gościli tu wówczas wybitni artyści którzy koncertowali również i w Grójcu, uczestnicząc m.in.w programie dorocznych Dni Kwitnacych Jabłoni. Była to więc swego rodzaju promocja regionu o którym informacje powędrowały do najdalszych nawet zakątków świata. Ma więc i dziś Mała Wieś niemały wkład w promocję regionu i Polski.
Tuż za północną ścianą prezbiterium kościoła parafialnego w Belsku Dużym, za okazałą żelazną kratą znajduje się niewielkie mauzoleum ze zlokalizowanymi tu grobowcami rodziny Morawskich. Daty wykute na marmurowych tablicach świadczą, iż jest to nadal czynna nekropolia a tlący się niekiedy nikły ogarek świecy przypomina, że ktoś tu nie zapomniał…
Wmurowana nad portalem w kościelnej kruchcie także marmurowa tablica informuje, że kościół ten fundował w roku 1779 wojewoda rawski Bazyli Walicki, ostatni wojewoda rawski w I Rzeczypospolitej, twórca dóbr małowiejskich, ich donator i wielki miłośnik.
Małą Wieś zresztą kochało i nadal kocha wielu. Tu przecież przybywali i tu osiadali różni związani z dworem ludzi. Wielu z nich pozostało tu na zawsze.
Otóż między innymi w Małej Wsi w dniu 10 marca 1809 roku urodził się jeden z poetów romntyzmu Konstanty Gaszyński. Był on synem Antoniego, byłego wicebrygadiera wojsk polskich i Tekli Brzozowskiej. Jako przyjaciel Zygmunta Krasińskiego wszedł w nurt trendów romantyzmu i jako autor wielu utworów w tym prozatorskich, na stałe wszedł do polskiej kultury. Brał udział w powstaniu listopadowym, w którym uczestniczył jako oficer. Po klęsce emigrował do Francji gdzie osiadł i włączył się w nurt patriotyczno – literacki. Zmarł 8 października 1866 roku w Aix we Francji. Mała Wieś była dla niego światem dzieciństwa i stąd wyniósł wrażliwość poety. Wychował się przecież w dobrym towarzystwie…A był tylko jednym z wielu związanych z małowiejskim dworem.
Owa plejada postaci niewątpliwie wywarła poważny wpływ na image Małej Wsi i Belska. Tu bowiem docierały nowości z całej Europy, w tym także te dotyczące nowoczesnych metod prowadzenia gospodarki rolnej. W szybkim więc tempie zmieniały się sposoby upraw, wzrastała kultura rolna i świadomość społeczna. Tradycje te zresztą są tu do dziś wyraźne, zaś Belsk nie jest przeciętną gminą. To jedna z wiodących gmin w kraju.
Spogladając z oddali na ciemniejącą masę małowiejskiego parku, znad której wychyla się bielejąca, zgrabna bryła belskiego kościoła nakrytego pięknym miedzianym dachem, wyczuwa się jakby tchnienie owej staropolskiej tradycji, znaczącej tu od wieków swoje kulturowe piękno. Pałac zatopiony w morzu okazałych modrzewi porastających rezerwat, bryluje swa formą jakby świadomy, że nie ma sobie tu równych. Całość zaś tchnie harmonią i wielowiekowym spokojem, emanując na zewnątrz dostojeństwem i świadomością swej wielkości. Nad tym wszystkim zaś unosi się duch wojewody, który gdzieś tam z niebieskich zakamarków z czułością spogląda na swoje przecież dzieło. Swoje i tych wszystkich ludzi z Małej i Starej Wsi, Belska, Lewiczyna, Łęczeszyc, Bodzewa i wielu innych wsi związanych z małowiejskimi dobrami i rodziną Walickich.
Kto wie ile jest prawdy w tym, że imię małowiejskiego seniora modrzewi wzięło się z tego, iż w chwilach zadumy duch wojewody Walickiego przysiada niekiedy zmęczony nieco po wiecznej wędrówce na okazałym pniu i spoglądając na wysmukłe pnie dorodnych modrzewi, kontent jest wielce z dobrze zasianego ziarna którego owoce, jak powiedział niegdyś jego wielki przyjaciel król Stanisław August Poniatowski: „z tego zasiania insi żniwo zbierać będą…”
A że ziarno to przednie, widać przecie…
Jakby z przekory ciśnie się tedy pytanie, czy duch wojewody ma wpływ na image belskiej gminy i czy gmina ta ma świadomość, ile też mu zawdzięcza?

A może warto czasem posłuchać gaworzących w rezerwacie wojewodów?